Protokół po "Wybrakowanych" Elinor Cleghorn
Na
zdrowie!
1. Po takich
książkach jak „Brakująca połowa dziejów” czy „Chłopki” oczekiwania Uczestniczek
względem „Wybrakowanych” były spore. Lektura okazała się nieco rozczarowująca.
A to
dlatego, że, po pierwsze, została napisana przez cierpiącą na chorobę przewlekłą
kobietę. Po drugie, koncentruje się na Stanach Zjednoczonych i Anglii, po
macoszemu traktując resztę świata, w której przecież również są chorujące
kobiety. Po trzecie, temat leczenie kobiet na przestrzeni wieków opisuje z
perspektywy kobiety historycznie skrzywdzonej przez mężczyzn, nie siląc się na
obiektywizm, uznający między innymi ogólnie nikłą wiedzę medyczną dostępną
dawniej.
To prawda:
historia leczenia kobiet to ogromny temat, wymagający wielkich nakładów czasu i
pracy. Autorka być może nimi nie dysponowała, stąd brak szerszego spojrzenia z
jednej strony, ale z drugiej strony ujęcia dodatkowych elementów (zestawienie
ze sposobem leczenia mężczyzn w analogicznym okresie, podejście medyczne w
przypadku kobiet ze świata „niezachodniego” czy innych kategorii chorób).
Ze stronic
książki słychać głos domagający się prawa kobiet do dokonywania wyboru, do
samostanowienia o swoim ciele, co stoi nieco w sprzeczności z równoczesnym domaganiem
się wzięcia części odpowiedzialności przez mężczyzn za antykoncepcję i aborcję.
Autorce
chyba trudno pogodzić się z tym, że mimo tylu wieków „eksperymentowania”
medycznego na kobietach, lekarze nadal są bezradni, stawiają błędne diagnozy
lub leczą po omacku, że wiele chorób jest nadal niewyjaśnionych i
nieuleczalnych.
Po
lekturze „Wybrakowanych” ma się wrażenie, że autorka dotarła do materiałów
udowadniających jakąś zmowę, spisek, wielki plan całkowitego podporządkowania
sobie (a może nawet zniszczenia) kobiet przez mężczyzn, a zwłaszcza mężczyzn w
sutannach. Elinor Cleghor utożsamia się z kobietami doświadczającymi bólu i
poniżenia na przestrzeni wieków – cierpi razem z nimi.
Dużo w tej
książce również żalu nad sobą, nad tym, jak ten świat jest urządzony, nad
byciem chorą kobietą we współczesnej Anglii. „Wybrakowane” to trochę forma autoterapii
– i w porządku, jeśli to pomoże autorce poczuć się lepiej w chorobie, to
trzymamy za nią kciuki i życzymy wszystkiego najlepszego.
2. Uczestniczki
generalnie są w dobrym zdrowiu. Bo przecież nie warto wspominać o chrypce
będącej pozostałością infekcji gardła (Struna), okazjonalnym kaszlu po wirusie
złapanym gdzieś podczas wyjazdu urlopowego (Królowa) czy kichaniu i alergicznie
zakatarzonym nosie (Mały Lord). Głowy też (a może przede wszystkim) w porządku.
Jednak przy takiej lekturze nie mogło zabraknąć rozmów o niedomaganiach bliskich
i znajomych, sprzyjającej przeziębieniom i depresjom jesieni czy o chorobach autoimmunologicznych
(Stefa była pod wrażeniem ostatnio przeczytanej na ten temat książki).
3. Więcej niż
o chorobach mówiono na szczęście o zdrowiu, a właściwie o sprawnym ciele i
umyśle, które nadal pozwalają na pracę, spotkania, podróże. Właśnie, podróże –
każda z Uczestniczek i każdy z Uczestników miał coś do powiedzenia w tym
zakresie. Gruzja, Bałkany, Pieniny.
4. Dyskutowano
również o początkach samodzielnego życia i studiowania Struniątka, o rybach
(Uczestniczki zostały delikatnie zmuszone do obejrzenia zdjęć z dwóch
oceanariów odwiedzonych w ostatnim czasie przez Małego Lorda) i rybkach (w tym
przypadku Uczestniczki były zaciągnięte do pokoju Małego Lorda, w którym
zademonstrowano im akwarium z 9 rybkami i 1 ślimakiem). Rozmawiano też o
trudnym, zwłaszcza dla osób mieszkających w pojedynkę, temacie mieszkaniowych
usprawnień i tzw. „męskich” robót domowych, a także meblach, frontach
meblowych, odnawianiu płytek kuchennych, akcesoriach remontowo-budowlanych oraz
o tzw. „fachowcach”.
5. Książce
wieczoru towarzyszyła kuchnia wybrakowana: były słodkie ścinki, czyli kawałki
wafli odrzucone podczas produkcji „miśków” napełnionych piankową masą. Były ciasteczka
kruche – kokosowe, przywiezione z południa Europy. Były waflowe różowe rurki z
różowym przesłodkim kremem z limitowanej edycji - z różową wstążeczką, będącą
symbolem walki z rakiem piersi, na opakowaniu. Było brownie wybrakowane, bo
bezglutenowe (brak glutenu wcale nie pogorszył smaku ciasta). Była sałatka z różnych
dobrych dla zdrowia składników: z żurawiną (drogi moczowe), gruszką (tarczyca),
dynią (witamina A), orzechami włoskimi (mózg) oraz roszpunką, tofu i kabaczkiem
(błonnik i witaminy). Były mandarynki – nierówne i nieidealne, bo prosto z mandarynkowej
plantacji. Była zapiekanka z warzywami z własnego ogródka, które na pewno nie
spełniały wyśrubowanych norm unijnych dotyczących wielkości poszczególnych egzemplarzy.
Był burek z salami i serem wędzonym – na cześć wszystkich kobiet, które przez
zaborczych mężczyzn i religię zmuszane są do noszenia burki. Był spleśniały
ser. A do picia melisa w wersji extra strong – na ogólne ukojenie i
wyluzowanie.
6. Słuchano
kobiet: płyty „Sweet Relief” z piosenkami chorującej na stwardnienie rozsiane
Victorii Williams, „Home Alive: Art Of Self Defense” i Bjork (nie wiadomo, na
co choruje, ale jest już w takim wieku, że na pewno jej coś dolega).
7. Na kolejne
spotkanie (14 listopada), którego bohaterem będzie „Wieloryb i koniec świata”,
zapowiedziano prace nad dopełnieniem listy pretekstów książkowych na 2026 rok. Obowiązywać
będzie kuchnia wielorybia (uprasza się o niekrzywdzenie tych zdumiewających zwierząt),
kornwalijska lub nadmorska.
8. A na
zakończenie: będąc w dojrzałym już wieku, Uczestniczki mogą chcieć zapamiętać
poniższe zdanie z „Wybrakowanych” i potraktować je jako pigułkę na poprawę
humoru: „Menopauza w istocie oznacza początek etapu życia kobiety, który
przynosi wolność, zmianę i sprawczość”.
Bądźcie
zdrowe!
k.