niedziela, 20 grudnia 2015

"Złodziejka książek" Markus Zusak



Protokół po "Złodziejce książek" Markusa Zusaka

W nastrojach wyraźnie przedświątecznych, z muzyką z dzwoneczkami w tle uczestnicy Spotkania Pod Pretekstem Książki zasiedli przy stole po raz ostatni w tym roku, aby porozmawiać o literaturze i innych ważnych tematach.

1. Tak naprawdę ważny temat był tylko jeden i to wokół niego toczyła się większość rozmów. Otóż spotkanie zdominował swoją psią osobą czteromiesięczny Azor. Moment na pojawienie się w życiu czytającego grona wybrał idealny: sylwetką przypominający psa dingo, a w kolorze i pyszczkiem małego kangurka Azor był znakomitą ilustracją do powieści australijskiego pisarza Markusa Zusaka „Złodziejka książek”.

2. O „Złodziejce…” padło kilka opinii: że narracja dziwna, że czyta się bardzo łatwo i szybko (co może być zaletą, ale i wadą), a prostota języka świadczy o tym, że adresatem tej lektury jest przede wszystkim czytelnik młody. Pojawiło się stwierdzenie, że tak naprawdę bohaterem tej książki jest Hans Humermann, który nauczył swoją przybraną córkę, Liesel wszystkiego: powrotu do życia po utracie brata i matki, czytać i pisać, nie bać się, pomagać, kochać, czynić powinności wobec słabszych. Liesel odkrywa, że słowo ma moc budowania i moc niszczenia, że słowo to życie. Ciekawym jest przedstawienie dramatu II wojny światowej z perspektywy Śmierci – to on jest narratorem powieści. Śmierć próbuje pokazać, że duży udział w masowym zabijaniu podczas wojny mieli sami ludzie, jego działania były tylko ostatnim elementem tego procesu.

3. Uczestnicy spotkania powoli zaczynają przygotowywać się do lutowych obchodów czwartej rocznicy powstania naszego klubiku książkowego. Przypominano sobie co zabawniejsze momenty czy co śmieszniejsze lektury. Przygotowano listę kilku pierwszych tytułów, które zostaną omówione w 2016 roku. Na luty szukamy czegoś wyjątkowego, czegoś godnego uczczenia tych czterech lat spotkań. A tymczasem, po burzliwych dyskusjach i kilkakrotnych zmianach, na styczeń wybrano Sue Monk Kidd „Sekretne życie pszczół”. Kolejny tytuł na liście to „Małe kobietki” Alcott, jednak zachodzi obawa, że ta, charakteryzowana jako powieść młodzieżowa, będzie dla nas nie dość dużym pretekstem do dyskusji. Na marzec zaplanowano „Skrawki życia” Whitney Otto. Na liście na przyszły rok jest też „Pani Dalloway”, „Dom dusz”, „Wszystko za Everest” i Śniadanie u Tiffany’ego”.

4. W związku z narodowością autora „Złodziejki książek” przygotowano potrawy i przekąski mające australijskie pochodzenie lub nawiązujące do Australii. Struna przyniosła tartę z kozim serem i figami (takie danie wyskoczyło jej po wpisaniu w wyszukiwarkę „kuchnia australijska”) oraz lemingtony, czyli biszkoptowe kawałki oblewane czekoladą i obtoczone wiórkami kokosowymi. Poldzia przyniosła australijskie wino, a także wykupiła w pobliskim spożywczaku wszystkie pudełeczka ciasteczek z nadzieniem czekoladowym „Koala land” (z wizerunkiem misiów koala w różnych sytuacjach życiowych na każdym ciasteczku). Błyskawica upiekła murzynka, którego za pomocą kropeczek białych i brązowych przyozdobiła w aborygeńskie wzory. Na okoliczność naszego spotkania Błyskawica zamówiła w Australii pewne tamtejsze produkty żywnościowe, jednak ze względu na przedświąteczny tłok na poczcie, paczka z darami nie dotarła na czas – zatem będzie aneks kulinarny w styczniu. Gazela, mocno pękata, powolna i ociężała, przyniosła wino w postaci stałej, czyli winogrona, oraz czekoladki w szerokim asortymencie. Koralina zakupiła wino półsłodkie. Królowa natomiast upiekła chlebek damper (bez rewelacji, ale cóż, taki był przepis), a także ciasteczka ANZAC (Australia and New Zealand Army Corps), czyli ciasteczka, które matki i żony piekły dla swoich mężczyzn walczących na frontach I wojny światowej. Były też orzeszki włoskie i arachidowe (w zastępstwie popularnych w Australii orzechów makadamia) i żelkowe robaki.

5. Rozmowy przy powyżej opisanym jedzeniu dotyczyły: zagadnień budowlanych (Pan Rex), dolegliwości gastrycznych potomstwa (Błyskawica), przygotowań do Świąt (wszyscy), obowiązkach kościelnych roratnich (Struna), wycieńczeniu psychicznemu w końcówce roku (Koralina), psach i innych zwierzętach domowych (wszyscy), przepracowaniu i w konsekwencji przemęczeniu (Poldzia, która jako jedyna nie przeczytała „Złodziejki…”), zdanego egzaminu zawodowego (Królowa) i wyczekiwania niecierpliwego, żeby małe Gazelątko urodziło się szybko, ale dopiero na początku roku – trzymamy kciuki! A w ogóle to trzeba podkreślić, że Gazela, poprzez swoją ociężałość, dużo teraz przesiaduje w domu i czyta, by w ten sposób pożytecznie wypełnić czas oczekiwania na rozwiązanie i aby już teraz wpływać na intelektualny rozwój swojego dziecięcia – pochwalamy, jesteśmy za!

6. Wstępnie omówiono termin spotkania z Polanną, która wielce stęskniona za nami, przyjedzie na Święta do domu – wybierzemy się w okolicach Nowego Roku do naszej ulubionej, wyjątkowej, klimatycznej kawiarenki. A kolejne, regularne już spotkanie książkowe odbędzie się w piątek 15 stycznia. Tytuł podano w punkcie 3. Kuchnia miodowa.

Miłości w najczystszej postaci, radości niezmąconej i wielu wartych zarwania nocy książek pod choinką – życzmy sobie wszyscy!
Wspaniałych Świąt!
k.
                  

środa, 16 grudnia 2015

Przypominajka przed "Złodziejką książek" Markusa Zusaka



Zapraszamy, zapraszamy! 
Zapraszamy serdecznie na kolejne spotkanie książkowe. Tym razem pochylimy się nad „Złodziejką książek”. Atmosfera prawie świąteczna zapewniona. Kuchnia australijska. Kangurów nie będzie, ale za to prawdopodobnie do grona dołączy kolejny dog (sprawdzimy go, czy ma szansę na miano bookdoga), który w umaszczeniu i z pyszczka bardzo przypomina kangurzątko.
Widzimy się w piątek po 17.00.
Do zo!

niedziela, 15 listopada 2015

"Frankenstein" Mary Shelley

Frankenstein - Shelley Mary Protokół po "Frankensteinie" Mary Shelley


Hello, Damen und Herren!
W piątek trzynastego listopada, czyli dokładnie w dzień kolejnej rocznicy urodzin Stwora powołanego do życia przez Wiktora Frankensteina, siedmioosobowe grono czytelniczo-dyskusyjne zasiadło dookoła dwóch stoliczków i pudla imitującego trzeci stoliczek, aby podzielić się wrażeniami z lektury dzieła Mary Wollstonecraft Shelley.

1. Po pierwsze, wszyscy zgodnie przyznali, że odkrycie prawdziwej tożsamości Frankensteina było niezmiernie zaskakujące. Od teraz już nigdy nie użyjemy określenia „Frankenstein” odnośnie kogoś, kto jest odrażający. Aby ułatwić sobie omawianie kwestii dotyczących bezimiennej postaci, która wyszła spod rąk Wiktora Frankensteina, uzgodniono, że na potrzeby spotkania o Stworze będzie się mówić „Franio” lub „Franky”.

2. Wobec książki padły zarzuty, że jest nudna, że nic się w niej nie dzieje, że opisy błyskawicznego samoedukowania się Stwora i jego kwiecista mowa oraz elokwencja w dogłębnej autoanalizie uczuć i emocji były tak nieprawdopodobne, że aż, nawet przy dobrej woli, trudno je było przełknąć. Poldzia odkryła wiele nieścisłości natury medycznej (na przykład kwestie immunosupresji i możliwości odrzutu przeszczepów). Niemniej jednak „Frankenstein”, opublikowany po raz pierwszy w 1818 roku, zdobył miano pierwszej książki z gatunku science fiction. I na pewno, jak na tamte czasy, był odkrywczy i rewolucyjny.

3. Koralina, która miała dość rozbudowane noty dodatkowe w swoim egzemplarzu książki, streściła nam dramatyczne losy Mary Shelley; szczególnie nawiązania do roli Mary jako matki kazały nam doszukiwać się analogii w dziejach poszczególnych bohaterów „Frankensteina”.   

4. Tak czy inaczej, „Frankensteina, czyli współczesnego Prometeusza” - powieść gotycką z elementami suspensu (wytłumaczono Poldzi, co to ów suspens jest) warto przeczytać. To opowieść o człowieku, który nie potrafił wziąć odpowiedzialności za to, co stworzył. To też opowieść o byciu odrzuconym przez społeczeństwo ze względu na inność. To także opowieść o odwiecznej potrzebie kochania i bycia kochanym. Na fali podsumowań lektury stwierdzono, że jest to również opowieść o transwestytach, a zarazem ostrzeżenie przed poddawaniem się operacjom plastycznym.

5. Na cześć poszukującego miłości i akceptacji Frania Struna przyrządziła sałatkę, którą nazwała „Słodycz i gorycz istnienia”. W ogóle, przy okazji „Frankensteina”, uczestnicy spotkania poczynili wiele eksperymentów kulinarnych, które wykonywane były po zmroku, w towarzystwie tajemniczych ingrediencji i intensywnych zapachów i smaków. Brakowało jedynie burzy z piorunami. Wyniki tych eksperymentów zachwycały. Na stole leżały części ciała, organy wewnętrzne, interesujące rezultaty kuchennej transplantologii. Były dwa rodzaje serc (ciasteczka herbatnikowe i piernikowe przytachane przez Gazelę). Były móżdżki-babeczki, wykonane z neurochirurgiczną precyzją przez Królową. Móżdżki wyglądały na tyle autentycznie, że tylko nielicznym starczyło odwagi, żeby się przebić zębami przez ich jedwabisty bezowy krem szwajcarski oraz miękki babeczkowy miąższ cytrynowy. Były oczy w szerokim asortymencie kolorów: niebieskie, zielone i czerwone (ze smakowitym owocowym ciałem szklistym zatopionym w piankowej kuli). Były żyły w cukrze. Były szczęki z wyraziście zaznaczonymi kłami. Były paluszki. Była sałatka z uszkami. Były orzechowe różnokolorowe kamyki nerkowe. Były kości drożdżowe wycięte z artystycznym zacięciem przez małżonka Poldzi. Były flaczki w wersji wege, czyli przypominający żyłkę nylonową makaron ryżowy z sosem pomidorowym. Dwa ostatnie danie nie miały konotacji medycznych, ale odnosiły się do prawdopodobnej diety Frania: Błyskawica przyrządziła znakomitą zupę dyniową, a Struną przygotowała, zgodnie z recepturą Nigeli Lawson, podudzia z kurczaka z czosnkiem i cytryną, podane ze wspomnianą powyżej buraczaną sałatką „Słodycz i gorycz istnienia”.

6. W związku z tym, że Gazela przyturlała się na spotkanie, będąc w wersji 2-w-1, dość intensywnie rozmawiano na tematy związane z ciążami, dolegliwościami, porodami, wodami płodowymi. Cieszymy się, że Gazela, jeszcze zanim małe Gazelątko przyjdzie na świat, już dba o to, żeby jej potomek przebywał w oczytanym, serdecznym i przyjaznym towarzystwie. Mamy nadzieję, że za miesiąc Gazela znajdzie w sobie jeszcze troszkę sił, żeby się wdrapać po schodach do lokalu klubowego na spotkanie.

7. Dyskutowano także na tematy zawodowe oraz wpływ środowiska pracy na popadanie w nałóg alkoholowy –moderatorką tej części spotkania była Koralina. Błyskawica zdała nam relację ze swej wyprawy do Australii i z biegu dookoła świętej góry Aborygenów - Uluru. Struna opowiedziała o krakowskich targach książki, w których uczestniczyła; co więcej, podzieliła się łupami z polowania poczynionego na targach. Generalnie rozmawiano o najświeższych zakupach książkowych (dużo tego!). Dzielono się wrażeniami z wyświetlanego obecnie w kinach filmu „Everest”, który w dużej mierze został nakręcony na podstawie książki „Wszystko za życie / Into Thin Air” dobrze nam znanego Jona Krakauera.

8. Wspaniale prezentowała się ścieżka dźwiękowa do wieczornych, listopadowych rozważań o „Frankensteinie”. Były „Only Lovers Left Alive” OST, „Murder Ballads” Nicka Cave’a and the Bad Seeds, „Blues Funeral” Marka Lanegana (z płytoteki Struny) oraz jeden z mrocznych albumów Toola. Niestety, zabrakło czasu, aby przesłuchać choćby jedną z płyt Dead Can Dance z kolekcji Królowej.

9. W osobnym punkcie trzeba opisać zatroskanie, które ogarnęło wszystkich (oprócz Koraliny) uczestników spotkania, spowodowane przez bookdoga Grudę. Otóż zwrócono uwagę, że Gruda jest ostatnio jakaś taka smutna, w jesiennym nastroju nostalgicznym. Pan Rex również ten smutek u Grudy zauważył, jednak wysnuł teorię, że jest to spowodowane ostatnio mocno ograniczonym Grudzie dostępem do kompostownika.

10. Rozmawiano także o bardzo odczuwalnym w ciągu ubiegłych kilku tygodni zanieczyszczeniu lokalnego powietrza, o smogu, o piecach i tym, co ludzie spalają, żeby ogrzać dom. Pan Rex, specjalista od teorii spiskowych, wyjawił tajemnice poliszynela dotyczące sposobów pozbywania się niepotrzebnych materiałów czy przeterminowanych produktów w zakładach produkcyjnych. Uczestnicy spotkania byli wyraźnie zaniepokojeni tymi doniesieniami.

11. Kolejne Spotkanie Pod Pretekstem Książki odbędzie się 18 grudnia. Omawiać będziemy „Złodziejkę książek” Markusa Zusaka. Kuchnia australijska – ekspertką będzie Błyskawica. Gdyby do tego czasu udało się komuś zdobyć aligatora, może go przetrzymywać w wannie (w zastępstwie karpia). Ale może chociaż rzucą w Lidrze jakieś steki z kangura. Natomiast między Świętami a Nowym Rokiem miejsce mieć będzie suplement do Spotkania, czyli wybierzemy się z mającą przyjechać niebawem Polanną do naszej ulubionej klubikowej kawiarenki, żeby się tam nacieszyć swoim towarzystwem.

A w przedświątecznym rozgardiaszu pomyślmy ciepło o stworach, potworach, brzydalach i samotnikach.
Do zobaczenia za miesiąc.
Wasza k.

PS. W tym samym czasie, gdy uczestnicy spotkania rozmawiali, jedli, pili, śmiali się i, nieświadomi tego, co dzieje się w innych zakątkach świata,  radowali się życiem, w Paryżu zapanowało zło, przemoc, strach i śmierć – ofiary zamachów terrorystycznych uczcijmy w sercach chwilą ciszy.


      

wtorek, 10 listopada 2015

Przypominajka przed "Frankensteinem" Mary Shelley



Listopadowy wieczór piątkowy to idealna pora, aby porozmawiać o mrokach ludzkiej natury, o jej skowyczącej potrzebie miłości i akceptacji i o sekretach nauki współczesnej.
I będziemy się radować tym, że nikt nie ucieka na nasz widok i że nie musimy wyruszać na biegun północny w poszukiwaniu przyjaźni czy w pogoni za wrogiem.
Zbiórka: 13 listopada, godzina 17:00.
Do zo!

niedziela, 18 października 2015

"Zmory" Emila Zegadłowicza



Zmory - Zegadłowicz Emil  Protokół po "Zmorach" Emila Zegadłowicza 

Serwus-oberwus!
Zmorowatą porą zmorowaci bywalcy Spotkań Pod Pretekstem Książki zasiedli w zmorowatym lokalu, aby porozmawiać o zmorowatych Wołkowicach i „Zmorach” Emila Zegadłowicza.

1. Pierse ceba powitoć nowom dziołche w nasym gronie. Fala, młódka niekiepsko, przyniesła pysne jedzonko i biołego kruka. Nie ptoka, znacy sie, ale ksiąske o Zegadłowiczu „Pan na Gorzeniu”, którą racyj sie nie dostanie w sklepie. Musieli my troche powiedzieć Fali o poczontkach nasego klubiku i o kluczu w doborze lektur (kluczem jest brak klucza). Falę witomy i momy nadzieje, ze od teroz bedzie już stale przychodzić na nase spotkania.  

2. „Zmory” – nasermater! Co to była za dyskusja! O Wołkowicach –„urzędniczym mieście, więc dziadowskim”. O pisorzach sprzed wieku. O dzieckach w downych czasach i dzisioj. O języku w ksiązce – słowotwórstwie, myślnikach, dwukropkach i innych, używanych w nadmiarze, znakach:  z jednej strony Zegadłowicz był podobno posądzany o grafomanię, a z drugiej może wyprzedził w swoim pisarstwie wszystkich o sto lat i już wtedy używoł dzisiejsego języka fejsbukowego – pełnego - - -, :, ;) i --:,. Cięsko było się niektórym wciągnąć w lekturę (Poldzia siedła se na pindziesiontej stronie i ani chu chu dalej z cytoniem nie posła), ale nowet ci, co troski gorzyj sie do spotkania przygotowali, cynnie ucestnicyli w godaniu o ksiąsce (przy okazji Pan Rex zdradził sie, ze wbrew deklaracjom, że un nie cyto, podcytywoł ksiązke i cołkiem dobze się orientowoł w akcji). Aha, w ksiązce wołkowicka gwara została podniesiona do rangi języka beskidzkiego. Dali my Poldzi zadanie domowe: docytać „Zmory” do ostatniej strony, a w czasie czytania zwrócić uwagę na postać prostytutki Poldzi i pieska Znajdy.

3. Muzycne dziołchy, Struna i Królowa, znalozły fragment o muzykusie dziadku Vlaście Komendzie, który skonstruował między innymi harfę eolską. Harfę dziadek zawieszał w ogrodzie, wioter w niom dmuchoł, tymu dziadek nazwoł to „Grający ogród”. Czyli… Soundgarden!!! Za to żona Vlasta, babka Aninka strasnie nos przeraziła. Był to łokropny, wyuzdany, opętany żądzą seksu i piniędzy babsztyl, który własnom córke wpędził do grobu.

4. Inacyj teroz paczymy na pieśń Pierwszej Brygady Strzeleckiej, a zwłasca na fragment „Na sztos rzuciliśmy swój życia los. Na sztos! Na sztos!” (zainteresowanych odsyłamy do lektury „Zmór”). Z tematów muzycznych to przywołali my tes znaną dawnij wołkowicką dumkę, ale jej tu nie przytoczymy, bo by sie dziecka mogły zgorszyć.

5. Doszli my do wniosku, że Zegadłowicz bardzo lubił psy, co dało się wyczuć, czytając w „Zmorach” fragmenty o psie Torusiu, a zwłaszcza opisy dotyczące Znajdy z ulicy Tarzańskiej. Bookdog Gruda była wdzięczną ilustracją do przytaczanego fragmentu: „Z ziemi na krótką chwilę w kształcie zwierzęcym zjawiona – była duszkiem pogody, bezinteresownego uśmiechu”.

6. Poldzia i Pan Rex fajne rzecy godali o chłopockach, źgacach, kirusach pierońskich, wątłych pacholętach i o tym, jak to jest z głupimi śpikami, któzy zaczynajom rosnąć, dojrzewać, przemieniać się w chłopów. Niektóre fragmenty ksiązki (zwłasca te o spowiedzi i piersych doświadczeniach z kobitkami) przywodziły na myśl „Popiół i żar” Franka McCourta.

7. Struna przyniosła strasnie cięski album o downych Wołkowicach. To naprowde było cudowne, jak my se tak paczyli na fotografie miejsc, które dość szczegółowo były łopisane w „Zmorach”.  Wykorzystali my też współczesnom technologie i sprowdzili my, gdzie mógł być bajzel u Rozy „na kilometrze”. Pan Rex mówi, że to musiało być niedaleko miejsca, w którym dzisioj stoi kościół. 

8. Sporo my se godali o tym, jak się skutecznie wytłumaczyć przed policjontami, gdy uni zaczymajom kogoś na gościńcu za przekrocenie prędkości (Poldzia) lub jazdę bez włonconych świateł i zapiętych pasów (Pan Rex). Pojawił się tys postulat, aby lokalna władza zlikwidowała dwa progi zwalniające, znajdujące się na ulicy, przy której siedzibę ma nas klubik książkowy. Otóż argumentowano, że te progi narażają na niebezpieczeństwo uczestników spotkania, którzy przyjeżdżajom pojazdami na klubik, bo uczestnicy ci, w pośpiechu jadom między tymi progami i mogom wjechać czołowo na inny pojazd mknący z naprzeciwka.     

9. Pojedli my fes. Struna przeprowadziła śledztwo historyczno-kulinarne i znalozła odpowiedź na pytanie, co to była „prażucha”, która pore razy pojawiła się w „Zmorach”. Co wiencyj, Struna przygotowała takom prażuche! – to były pysne, łopiekane zimnioczki, podane z cebulkom i skwarkami. Na stole pojawiło się sporo innych, występujących w ksiązce wieczoru potraw. Były kanapki z jojkiem na twardo. Były łobwarzanki. Były flacki (przygotowane z łogromnym zaangażowaniem przez Mamę Królowej). Była hyrbota z cytrynkom i nutką waniliową (wprawdzie w ksiązce pili hyrbote z sokiem porzeczkowym, ale nie mieli my takiego soku, więc był inny dodatek). Poldzia przyniesła wafelki z wołkowickiego Mafo. A Fala upiekła plocek, który się jej kojarzy z dzieciństwem - murzynek w wersji „po pańsku”: z bakaliami, czekoladą i dekoracjami przypominającymi kamienie szlachetne. Było tes ciasto żurawinowe z nutą pomarańczową.   

10. Popili my cołkiem sporo: Struna przyniesła tokaja, czyli węgrzyna (który powinien był się pojawić podczas omawiania „Żaru”). Poldzia przyniesła wołkowickie wino Carlum. Królowa postawiła dekadencko brzmiący muscat. Fala sączyła se cały wiecór cydr warecki (dziękujemy, Pejo!). A Pan Rex wyduldoł pare pusek piwecka.

11. Pogodali my tysz o podrobach (czyli potrawach dla wegetarian, gdyż, jak wiadomo, słowo „podroby” pochodzi od określenia „podrabiane mięso”, czyli nie prawdziwe mięso) – o sercach drobiowych, żołondkach, wątróbkach. Przy okazji Struna łopowiedziała nom o swojej cioci, która z duzom przyjemnościom zjadała kurze łapki.

12. Bardzo my sie pośmioli, gdy my se godali o tatuażach – o tym, jak te wszyskie serduska, pieski, delfinki i rózycki bedom wyglondać za 30 lot. No przykłod tako róza na zwiotczałym i obwisłym ciele bedzie wyglondać jak bluszcz. 

13. Ważnym tematem rozmów było lokalne środowisko twórców sztuki i artystów. Przy tym temacie wyszło, że małżonek Poldzi jest bardzo niestereotypowym chłopem, bo i gotuje, i sprzonto w domu, i czyto (czyto tak dużo, że as zaniedbuje swoje obowiązki domowe). Pan Rex tyż cołkiem sporo robi w domu. Dzisgo, jakie to teroz chłopy som!     

14. Łodczytali my też kartke, która zawierała pozdrowienia dla uczestników Spotkań –kartka od Błyskawicy przyszła pocztą z Australii! Ciepłe myśli wysłali my do Polanny, zapuszczającej korzenie w Hiszpanii.

15. Pojawiły się śtyry propozycje książek, które mozna by przeczytać i omówić w najbliższym czasie: „Pani Dalloway” Virginii Woolf, „Samotność bogów” Terakowskiej, „Mechaniczna pomarańcza” Anthony’ego Burgessa i „Złodziejka książek” Zusaka. Ale za miesiąc pogodomy o „Frankensteinie” Mary Shelley. Kuchnia haloweenowa (dynia, czosnek itd.) lub science fiction. Widzimy się w piontek czynostego listopada.
 
16. Podsumowali my, że Zegadłowicz mioł naprowde poetyckom dusze i był bardzo wrażliwy, zwłaszcza na pienkno przyrody – no dy jak my znaleźli takie łopisy, to nie może być inoczej: „Są samym życiem - - myśli borówczeją, uszy świerszczeją, na wargach niebieski smak gorącego słońca - - zapada świadomość w mchy, jak w otchłań dziejową globu: szczęście!”.

Do szczynśliwego zobacenia za miesionc!
k.

wtorek, 13 października 2015

Przypominajka przed "Zmorami" Emila Zegadłowicza



Ziemi i niebu –dzień dobry!

Osoby zainteresowane podjęciem dyskusji na temat życia i twórczości Emila Zegadłowicza w kontekście napisanych przez niego „Zmór”, proszone są o stawienie się w najbliższy piątek 16 października ok. godz. 17.00 w lokalu do tej dyskusji przeznaczonym.
Zaznacza się, że nie należy się zbytnio przejmować tym, że za oknem ciemno, zmorowato, zimowo. Należy się nastawić na spożywanie rozgrzewających potraw i napitków (zaserwowane zostaną specjalności kuchni domowej i lokalnej) oraz bardzo energetyczną rozmowę na temat między innymi Mikołaja Srebrempisanego.

No to serwus! Do zo!

sobota, 12 września 2015

"Żar" Sándor Márai

Żar (ebook) – Sándor Márai  Protokół po "Żarze" Sándora Máraiego


Było krótko, ale intensywnie.
Kolejne, wrześniowe Spotkanie Pod Pretekstem Książki za nami. Głównym bohaterem wieczoru był 160-stronicowy „Żar”, którego autorem jest węgierki pisarz Sándor Márai (właściwie Sándor Károly Henrik Grosschmid de Mára).

1. Opinie były ekstremalnie różne: Strunie „Żar” niezwykle się podobał, według Poldzi natomiast była to najnudniejsza, najgorsza książka jaką kiedykolwiek czytała ever. Opinie Koraliny i Królowej były dość pochlebne.

2. Konstrukcja książki nasuwała nam na myśl sztukę teatralną, przypominała deski w teatrze, na których widzimy tylko dwie postaci: Henryka i Konrada (i pojawiającą się czasem na drugim planie nianię-staruszkę). Poddano analizie wiele wątków: mistrzowskie, finalne niedopowiedzenie, zejście ze sceny bez udzielenia odpowiedzi na zasadnicze pytania, potrzeba dopowiadania sobie brakującej treści do skrawków rzeczywistości, przyjaźń chłopięca i potem młodzieńcza, różnice klasowe, różnice w poziomie wrażliwości, różnice w dostrzeganiu i odbieraniu piękna.

3. Elementem dyskusji, dzięki któremu Spotkania uzyskały kilka punktów na skali zawartości intelektualnej, było porównanie, które poczyniła podczas lektury „Żaru” Struna. Otóż uważna ta czytelniczka przy końcu strony 84 i dalej na stronie 85 znalazła fragment, który jest ewidentnym nawiązaniem do „Uczty” Platona. To odkrycie wywołało u jednych podziw dla Strunowej erudycji, a u drugich przywołało wspomnienia z czasów studenckich, kiedy to bezskutecznie zmagano się z dziełami filozofów starożytnych. Padła również propozycja, aby za miesiąc pochylić się nad wspomnianą „Ucztą”.

4. Od tajemnic z „Żaru” płynnie (sic! egri bikavér) towarzystwo przeszło do aktualnie poruszającego opinię publiczną hitlerowskiego złotego pociągu odkrytego koło Wałbrzycha. Pan Rex, specjalista od historii spiskowych, tajemniczych, niewyjaśnionych, makabrycznych i ogólnie mrożących krew w żyłach, wyraźnie się ożywił przy tym temacie, czego efektem było wygłoszenie kilku tyrad przyjętych z ogólnym zainteresowaniem.

5. Przy okazji ujawniono tożsamość tajemniczego komentatora, podpisującego się jako „afrykander”, który na naszym blogu wyraził żal z powodu niemożności przybycia na spotkanie i podyskutowanie o twórczości Maraiego. My też żałujemy, ale mamy nadzieję, że Afrykander w końcu kiedyś nas nawiedzi.

6. Żarliwa dyskusja miała również miejsce w związku z sytuacją geopolityczną na świecie (uchodźcy i imigranci) i w naszym grajdołku (władza lokalna, Romowie). Niezwykle dużo emocji jak zwykle wywołała rozmowa na temat Kościoła i religii.

7. Wniosek, który wypłynął z powyższych rozmów, był następujący: picie alkoholu wpływa na obfity porost wąsów i brody u kobiet.

8. „Żarowi” towarzyszyła, jakże by inaczej, kuchnia węgierska. Pierwsze na stół poszło leczo (Królowa) oraz naleśniki z serem i salami (Struna), które zostały tak szybko poŻARte, że nie zdążono ich sfotografować. Potem, po zaspokojeniu pierwszego głodu, częstowano się ciastem ze śliwkami węgierkami, a także jedzono świeże śliwki węgierki oraz winogrona (też na W jak Węgry – Koralina). Struna przyniosła też pikantne papryczki nadziewane serem. Poldzia, jak zwykle, wprawiła w osłupienie zebranych swoją wymyślną potrawą -  upiekła trdelniki, czyli drożdżowe zawijane rurki, które zwykle kojarzą się z Pragą lub ewentualnie Dolnym Śląskiem, jednak, jak zapewniła nas ich twórczyni, są tradycyjnym deserem węgierskim. Wszystko smakowało wybornie! A, no i oczywiście pito wspomnianą wcześniej „byczą krew”.

9. A za miesiąc, 16 października, w rocznicę wyboru Karola Wojtyły na papieża, będziemy rozmawiać o powieści inicjacyjnej, czyli o „Zmorach” Emila Zegadłowicza. Gastronomicznym wyzwaniem będzie przygotowanie potrawy bardzo lokalnej lub nawet domowej tj. charakterystycznej, opracowanej przez daną rodzinę, która nadała jej (potrawie) swoisty rys czy też niepowtarzalną nazwę.

Köszönjük! Viszontlátásra w október!

k.




wtorek, 8 września 2015

Przypominajka przed "Żarem" Sándora Máraiego



Jó napot kívánok!
Upały, jakich nie pamiętają nawet Ci, którzy w czasach komuny maluchem jeździli na Węgry na wczasy rodzinne, minęły. Żar już nie leje się z nieba. Powietrze nabiera intensywniejszych kolorów, wieczory i poranki są coraz chłodniejsze, coraz szybciej zapada zmrok. W ogrodach panoszą się dynie, cukinie, kabaczki i ostatnie pomidory koktajlowe.
Piękne te okoliczności przyrody będą tłem do zaplanowanych na piątek rozmów o literaturze węgierskiej. Sándor Márai  i jego „A gyertyák csonkig égnek”, czyli  „Żar”. Osoby zainteresowane udziałem w kolejnym Spotkaniu Pod Pretekstem Książki proszone są o stawienie się zwykłym miejscu o zwykłej porze (tj. ok. 17.00). Bookdog przyjmie pseudonim Grudosz-rudosz-kiradosz i będzie służył do bratania się (i głaskania). Pozostali uczestnicy spotkania będą i do szabli (z uwagi na brak szabli, do krojenia jedzenia użyte zostaną noże), i do szklanki (wiadomo!).
Viszontlátásra!

wtorek, 11 sierpnia 2015

"Komu bije dzwon" Ernest Hemingway

Komu bije dzwon Protokół po "Komu bije dzwon" Ernesta Hemingwaya



Salud!
1. Muchas gorąco było podczas Spotkania Pod Pretekstem „Komu bije dzwon”. Osoby obecne w ogrodzie, w którym prosto na głowę leciały papierówki i śliwki renklody, ledwie dychały, wachlowały się czym popadło (w tym oryginalnym made in China hiszpańskim wachlarzem), ale z dużym zaangażowaniem prowadziły rozmowy o odwlekanej od ponad dwóch lat książce wieczoru.

2. Strunie książka się podobała bardzo (cyt: „Kawał dobrej literatury”), Królowej też. Poldzi się nie podobała. Błyskawica nie skończyła jej jeszcze czytać, ale jak na razie miała na jej temat pozytywną opinię. Polanna książki nie przeczytała. Koralina w ogóle nie podjęła starań, aby książkę zdobyć i przeczytać (choć trzeba nadmienić, że pożyczyła egzemplarz od Struny z zamiarem zapoznania się z lekturą).

3. Hemingway niezmiernie nas zaskoczył - nie spodziewałyśmy się po nim takiej wrażliwości emocjonalnej, takiego pięknego pióra w opisach rodzącej się miłości psychicznej i fizycznej. W czasie lektury jak zwykle naszą uwagę przyciągnęła kobieta nietuzinkowa, silna, sprytna i dzielna – Pilar. Ochoczo wplatano w tok dyskusji wyrażenia z książki: co rusz kazano się komuś odplugawić, fajdano w czyjeś mleko, a jako przecinek wykorzystywano que va. Podczas zajadania słodkich, soczystych, rozpływających się w ustach kawałków arbuza przytoczono fragment książki mówiący o tym, że „melon kastylijski jest dobry do samogwałtu, a melon z Walencji do jedzenia”. Nadmieniono, że Królowa swego czasu była w miejscu, w którym urodził się Ernest Hemingway.

 4. „Komu bije dzwon” pojawiła się na naszym spotkaniu w idealnym momencie: Polanna wyjeżdża do słonecznej Espanii! Fakt ten został przyjęty ze smutkiem, gdyż Spotkania bez Polanny na pewno nie będą miały takiego charakteru jak te z Polanną. Ale cieszymy się jej szczęściem, podziwiamy za odwagę, trzymamy kciuki i życzymy wszystkiego co najlepsze na nowej, hiszpańskiej drodze życia. Aby zmotywować Polannę do zachowania w pamięci naszego skromnego czytelniczo-dyskusyjno-konsumpcyjnego grona, ofiarowano jej souvenir, który służy do czytania i do konsumowania, a przy okazji do dyskutowania.

5. Ważnym elementem spotkania były rozmowy na temat relacji damsko-męskich, małżeńskich. Mówiono o partnerstwie w związkach i o związkach bez partnerstwa. Mówiono o życiu zakonnym, o chorobach (jednoznaczny objaw starzenia się), o remontach, nowych kuchniach i budowach domów, o wyjazdach wakacyjnych bliższych (Beskidy)  i dalszych (Australia!!). Wymieniono spostrzeżenia związane z pracą przeszłą, teraźniejszą i przyszłą. Na gałęzi jabłonki wisiał maleńki tranzystorek, którego jednak nikt nie słuchał, ponieważ tłem muzycznym naszych rozmów było bicie dzwonów (sic!) z wieży kościelnej nieopodal (Struna zadała ważne pytanie: „Komu bije?”), śpiew ptaków, trzask palących się w ognisku drewienek, skwierczenie piekących się na grillu kiełbasek, cykanie świerszczy. A nad głowami zebranych bezszelestnie przeleciał klucz ptaków zmierzających na zachód (pewnie do Hiszpanii).

6. Mimo osłabiających wysokich temperatur jedzono dużo i smacznie: prażonki i cienkie kiełbaski (Struna), chlebek (Struna) z masłem czosnkowym (Błyskawica), owoce (Polanna), ciasto drożdżowe w dwóch wersjach (Błyskawica i Poldzia), szaszłyki mięsno-warzywne (Królowa), wybór win (wszyscy). Godną polecenia była grappa, czyli coś pośredniego między cydrem a winem – idealna na sierpniowe upały.

7. Wszyscy odczuli wyraźny brak na spotkaniu bookdoga – niestety, wyposażona przez naturę w gęstą sierść Gruda w temperaturze powyżej 28 stopni C ogranicza swoją aktywność do leżenia w przeciągach i w łazience. Jednakże we wrześniu, już w formie, na pewno zadowoli swoją obecnością wszystkie uczestniczki i wszystkich uczestników Spotkania, którego tematem literackim będzie „Żar” Sandora Maraiego. Widzimy się 11 września, kuchnia węgierska. Mniam.    

8. Pod koniec dyskusji o książce stwierdzono, że w „Komu bije dzwon” jest fragment, który wspaniale wpisuje się w motto naszego klubiku książkowego i pasuje do wyjeżdżającej, aby podbić świat, Polanny, a mianowicie: „Więc się nie martw, bierz, co masz, i rób swoje, a będziesz żył długo i bardzo wesoło. (…) Ważne jest nie tyle to, czego się dowiadujemy, co ludzie, których spotykamy”.
  
Do zobaczenia!!!
Adios amigos!
k.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Przypominajka przed "Komu bije dzwon" Ernesta Hemingwaya



Uwaga chicas!
W warunkach polowych, w skwarze przypominającym hiszpańską aurę, na wzgórzu prawie takim jak Pireneje, w towarzystwie bynajmniej nie plugawym w sobotę spotkają się najbardziej oczytane chickas w okolicy, aby pożegnać wyjeżdżającą do Espania jedną z naszych chicas i aby nasłuchiwać, komu bije dzwonu (biorąc pod uwagę naszą sobotnią lokalizację należy się spodziewać mnogości donośnie bijących dzwonów).
Seeeee youuuu! 
k.