Protokół po "Frankensteinie" Mary Shelley
Hello, Damen und Herren!
W piątek trzynastego listopada, czyli dokładnie w dzień
kolejnej rocznicy urodzin Stwora powołanego do życia przez Wiktora
Frankensteina, siedmioosobowe grono czytelniczo-dyskusyjne zasiadło dookoła
dwóch stoliczków i pudla imitującego trzeci stoliczek, aby podzielić się
wrażeniami z lektury dzieła Mary Wollstonecraft Shelley.
1. Po pierwsze, wszyscy zgodnie przyznali, że odkrycie
prawdziwej tożsamości Frankensteina było niezmiernie zaskakujące. Od teraz już
nigdy nie użyjemy określenia „Frankenstein” odnośnie kogoś, kto jest
odrażający. Aby ułatwić sobie omawianie kwestii dotyczących bezimiennej
postaci, która wyszła spod rąk Wiktora Frankensteina, uzgodniono, że na
potrzeby spotkania o Stworze będzie się mówić „Franio” lub „Franky”.
2. Wobec książki padły zarzuty, że jest nudna, że nic się w
niej nie dzieje, że opisy błyskawicznego samoedukowania się Stwora i jego
kwiecista mowa oraz elokwencja w dogłębnej autoanalizie uczuć i emocji były tak
nieprawdopodobne, że aż, nawet przy dobrej woli, trudno je było przełknąć. Poldzia
odkryła wiele nieścisłości natury medycznej (na przykład kwestie immunosupresji
i możliwości odrzutu przeszczepów). Niemniej jednak „Frankenstein”, opublikowany
po raz pierwszy w 1818 roku, zdobył miano pierwszej książki z gatunku science
fiction. I na pewno, jak na tamte czasy, był odkrywczy i rewolucyjny.
3. Koralina, która miała dość rozbudowane noty dodatkowe w
swoim egzemplarzu książki, streściła nam dramatyczne losy Mary Shelley; szczególnie
nawiązania do roli Mary jako matki kazały nam doszukiwać się analogii w
dziejach poszczególnych bohaterów „Frankensteina”.
4. Tak czy inaczej, „Frankensteina, czyli współczesnego Prometeusza”
- powieść gotycką z elementami suspensu (wytłumaczono Poldzi, co to ów suspens
jest) warto przeczytać. To opowieść o człowieku, który nie potrafił wziąć odpowiedzialności
za to, co stworzył. To też opowieść o byciu odrzuconym przez społeczeństwo ze
względu na inność. To także opowieść o odwiecznej potrzebie kochania i bycia
kochanym. Na fali podsumowań lektury stwierdzono, że jest to również opowieść o
transwestytach, a zarazem ostrzeżenie przed poddawaniem się operacjom
plastycznym.
5. Na cześć poszukującego miłości i akceptacji Frania Struna
przyrządziła sałatkę, którą nazwała „Słodycz i gorycz istnienia”. W ogóle, przy
okazji „Frankensteina”, uczestnicy spotkania poczynili wiele eksperymentów
kulinarnych, które wykonywane były po zmroku, w towarzystwie tajemniczych ingrediencji
i intensywnych zapachów i smaków. Brakowało jedynie burzy z piorunami. Wyniki
tych eksperymentów zachwycały. Na stole leżały części ciała, organy wewnętrzne,
interesujące rezultaty kuchennej transplantologii. Były dwa rodzaje serc
(ciasteczka herbatnikowe i piernikowe przytachane przez Gazelę). Były
móżdżki-babeczki, wykonane z neurochirurgiczną precyzją przez Królową. Móżdżki
wyglądały na tyle autentycznie, że tylko nielicznym starczyło odwagi, żeby się
przebić zębami przez ich jedwabisty bezowy krem szwajcarski oraz miękki babeczkowy
miąższ cytrynowy. Były oczy w szerokim asortymencie kolorów: niebieskie,
zielone i czerwone (ze smakowitym owocowym ciałem szklistym zatopionym w
piankowej kuli). Były żyły w cukrze. Były szczęki z wyraziście zaznaczonymi
kłami. Były paluszki. Była sałatka z uszkami. Były orzechowe różnokolorowe kamyki
nerkowe. Były kości drożdżowe wycięte z artystycznym zacięciem przez małżonka Poldzi.
Były flaczki w wersji wege, czyli przypominający żyłkę nylonową makaron ryżowy
z sosem pomidorowym. Dwa ostatnie danie nie miały konotacji medycznych, ale
odnosiły się do prawdopodobnej diety Frania: Błyskawica przyrządziła znakomitą
zupę dyniową, a Struną przygotowała, zgodnie z recepturą Nigeli Lawson,
podudzia z kurczaka z czosnkiem i cytryną, podane ze wspomnianą powyżej
buraczaną sałatką „Słodycz i gorycz istnienia”.
6. W związku z tym, że Gazela przyturlała się na spotkanie,
będąc w wersji 2-w-1, dość intensywnie rozmawiano na tematy związane z ciążami,
dolegliwościami, porodami, wodami płodowymi. Cieszymy się, że Gazela, jeszcze zanim
małe Gazelątko przyjdzie na świat, już dba o to, żeby jej potomek przebywał w oczytanym,
serdecznym i przyjaznym towarzystwie. Mamy nadzieję, że za miesiąc Gazela
znajdzie w sobie jeszcze troszkę sił, żeby się wdrapać po schodach do lokalu
klubowego na spotkanie.
7. Dyskutowano także na tematy zawodowe oraz wpływ środowiska
pracy na popadanie w nałóg alkoholowy –moderatorką tej części spotkania była
Koralina. Błyskawica zdała nam relację ze swej wyprawy do Australii i z biegu
dookoła świętej góry Aborygenów - Uluru. Struna opowiedziała o krakowskich targach
książki, w których uczestniczyła; co więcej, podzieliła się łupami z polowania
poczynionego na targach. Generalnie rozmawiano o najświeższych zakupach książkowych
(dużo tego!). Dzielono się wrażeniami z wyświetlanego obecnie w kinach filmu „Everest”,
który w dużej mierze został nakręcony na podstawie książki „Wszystko za życie /
Into Thin Air” dobrze nam znanego Jona Krakauera.
8. Wspaniale prezentowała się ścieżka dźwiękowa do wieczornych,
listopadowych rozważań o „Frankensteinie”. Były „Only Lovers Left Alive” OST, „Murder Ballads” Nicka Cave’a and the
Bad Seeds, „Blues Funeral” Marka Lanegana (z płytoteki Struny) oraz jeden z mrocznych
albumów Toola. Niestety, zabrakło czasu, aby przesłuchać choćby jedną z
płyt Dead Can Dance z kolekcji Królowej.
9. W osobnym punkcie trzeba opisać zatroskanie, które ogarnęło
wszystkich (oprócz Koraliny) uczestników spotkania, spowodowane przez bookdoga
Grudę. Otóż zwrócono uwagę, że Gruda jest ostatnio jakaś taka smutna, w
jesiennym nastroju nostalgicznym. Pan Rex również ten smutek u Grudy zauważył,
jednak wysnuł teorię, że jest to spowodowane ostatnio mocno ograniczonym Grudzie
dostępem do kompostownika.
10. Rozmawiano także o bardzo odczuwalnym w ciągu ubiegłych kilku
tygodni zanieczyszczeniu lokalnego powietrza, o smogu, o piecach i tym, co
ludzie spalają, żeby ogrzać dom. Pan Rex, specjalista od teorii spiskowych,
wyjawił tajemnice poliszynela dotyczące sposobów pozbywania się niepotrzebnych
materiałów czy przeterminowanych produktów w zakładach produkcyjnych. Uczestnicy spotkania byli wyraźnie zaniepokojeni tymi doniesieniami.
11. Kolejne Spotkanie Pod Pretekstem Książki odbędzie się 18
grudnia. Omawiać będziemy „Złodziejkę książek” Markusa Zusaka. Kuchnia
australijska – ekspertką będzie Błyskawica. Gdyby do tego czasu udało się komuś
zdobyć aligatora, może go przetrzymywać w wannie (w zastępstwie karpia). Ale może
chociaż rzucą w Lidrze jakieś steki z kangura. Natomiast między Świętami a
Nowym Rokiem miejsce mieć będzie suplement do Spotkania, czyli wybierzemy się z
mającą przyjechać niebawem Polanną do naszej ulubionej klubikowej kawiarenki,
żeby się tam nacieszyć swoim towarzystwem.
A w przedświątecznym rozgardiaszu pomyślmy ciepło o
stworach, potworach, brzydalach i samotnikach.
Do zobaczenia za miesiąc.
Wasza k.
PS. W tym samym czasie, gdy uczestnicy spotkania rozmawiali,
jedli, pili, śmiali się i, nieświadomi tego, co dzieje się w innych zakątkach
świata, radowali się życiem, w Paryżu
zapanowało zło, przemoc, strach i śmierć – ofiary zamachów terrorystycznych uczcijmy
w sercach chwilą ciszy.
Ach, i mnie tam nie było....
OdpowiedzUsuńNo to może byś w końcu do nas przyjechała! Tyle wspaniałości Cię omija.
UsuńZapraszamy! Im więcej dyskutantów, tym weselej, interesująco i inspirująco.
OdpowiedzUsuńStruna