niedziela, 18 października 2015

"Zmory" Emila Zegadłowicza



Zmory - Zegadłowicz Emil  Protokół po "Zmorach" Emila Zegadłowicza 

Serwus-oberwus!
Zmorowatą porą zmorowaci bywalcy Spotkań Pod Pretekstem Książki zasiedli w zmorowatym lokalu, aby porozmawiać o zmorowatych Wołkowicach i „Zmorach” Emila Zegadłowicza.

1. Pierse ceba powitoć nowom dziołche w nasym gronie. Fala, młódka niekiepsko, przyniesła pysne jedzonko i biołego kruka. Nie ptoka, znacy sie, ale ksiąske o Zegadłowiczu „Pan na Gorzeniu”, którą racyj sie nie dostanie w sklepie. Musieli my troche powiedzieć Fali o poczontkach nasego klubiku i o kluczu w doborze lektur (kluczem jest brak klucza). Falę witomy i momy nadzieje, ze od teroz bedzie już stale przychodzić na nase spotkania.  

2. „Zmory” – nasermater! Co to była za dyskusja! O Wołkowicach –„urzędniczym mieście, więc dziadowskim”. O pisorzach sprzed wieku. O dzieckach w downych czasach i dzisioj. O języku w ksiązce – słowotwórstwie, myślnikach, dwukropkach i innych, używanych w nadmiarze, znakach:  z jednej strony Zegadłowicz był podobno posądzany o grafomanię, a z drugiej może wyprzedził w swoim pisarstwie wszystkich o sto lat i już wtedy używoł dzisiejsego języka fejsbukowego – pełnego - - -, :, ;) i --:,. Cięsko było się niektórym wciągnąć w lekturę (Poldzia siedła se na pindziesiontej stronie i ani chu chu dalej z cytoniem nie posła), ale nowet ci, co troski gorzyj sie do spotkania przygotowali, cynnie ucestnicyli w godaniu o ksiąsce (przy okazji Pan Rex zdradził sie, ze wbrew deklaracjom, że un nie cyto, podcytywoł ksiązke i cołkiem dobze się orientowoł w akcji). Aha, w ksiązce wołkowicka gwara została podniesiona do rangi języka beskidzkiego. Dali my Poldzi zadanie domowe: docytać „Zmory” do ostatniej strony, a w czasie czytania zwrócić uwagę na postać prostytutki Poldzi i pieska Znajdy.

3. Muzycne dziołchy, Struna i Królowa, znalozły fragment o muzykusie dziadku Vlaście Komendzie, który skonstruował między innymi harfę eolską. Harfę dziadek zawieszał w ogrodzie, wioter w niom dmuchoł, tymu dziadek nazwoł to „Grający ogród”. Czyli… Soundgarden!!! Za to żona Vlasta, babka Aninka strasnie nos przeraziła. Był to łokropny, wyuzdany, opętany żądzą seksu i piniędzy babsztyl, który własnom córke wpędził do grobu.

4. Inacyj teroz paczymy na pieśń Pierwszej Brygady Strzeleckiej, a zwłasca na fragment „Na sztos rzuciliśmy swój życia los. Na sztos! Na sztos!” (zainteresowanych odsyłamy do lektury „Zmór”). Z tematów muzycznych to przywołali my tes znaną dawnij wołkowicką dumkę, ale jej tu nie przytoczymy, bo by sie dziecka mogły zgorszyć.

5. Doszli my do wniosku, że Zegadłowicz bardzo lubił psy, co dało się wyczuć, czytając w „Zmorach” fragmenty o psie Torusiu, a zwłaszcza opisy dotyczące Znajdy z ulicy Tarzańskiej. Bookdog Gruda była wdzięczną ilustracją do przytaczanego fragmentu: „Z ziemi na krótką chwilę w kształcie zwierzęcym zjawiona – była duszkiem pogody, bezinteresownego uśmiechu”.

6. Poldzia i Pan Rex fajne rzecy godali o chłopockach, źgacach, kirusach pierońskich, wątłych pacholętach i o tym, jak to jest z głupimi śpikami, któzy zaczynajom rosnąć, dojrzewać, przemieniać się w chłopów. Niektóre fragmenty ksiązki (zwłasca te o spowiedzi i piersych doświadczeniach z kobitkami) przywodziły na myśl „Popiół i żar” Franka McCourta.

7. Struna przyniosła strasnie cięski album o downych Wołkowicach. To naprowde było cudowne, jak my se tak paczyli na fotografie miejsc, które dość szczegółowo były łopisane w „Zmorach”.  Wykorzystali my też współczesnom technologie i sprowdzili my, gdzie mógł być bajzel u Rozy „na kilometrze”. Pan Rex mówi, że to musiało być niedaleko miejsca, w którym dzisioj stoi kościół. 

8. Sporo my se godali o tym, jak się skutecznie wytłumaczyć przed policjontami, gdy uni zaczymajom kogoś na gościńcu za przekrocenie prędkości (Poldzia) lub jazdę bez włonconych świateł i zapiętych pasów (Pan Rex). Pojawił się tys postulat, aby lokalna władza zlikwidowała dwa progi zwalniające, znajdujące się na ulicy, przy której siedzibę ma nas klubik książkowy. Otóż argumentowano, że te progi narażają na niebezpieczeństwo uczestników spotkania, którzy przyjeżdżajom pojazdami na klubik, bo uczestnicy ci, w pośpiechu jadom między tymi progami i mogom wjechać czołowo na inny pojazd mknący z naprzeciwka.     

9. Pojedli my fes. Struna przeprowadziła śledztwo historyczno-kulinarne i znalozła odpowiedź na pytanie, co to była „prażucha”, która pore razy pojawiła się w „Zmorach”. Co wiencyj, Struna przygotowała takom prażuche! – to były pysne, łopiekane zimnioczki, podane z cebulkom i skwarkami. Na stole pojawiło się sporo innych, występujących w ksiązce wieczoru potraw. Były kanapki z jojkiem na twardo. Były łobwarzanki. Były flacki (przygotowane z łogromnym zaangażowaniem przez Mamę Królowej). Była hyrbota z cytrynkom i nutką waniliową (wprawdzie w ksiązce pili hyrbote z sokiem porzeczkowym, ale nie mieli my takiego soku, więc był inny dodatek). Poldzia przyniesła wafelki z wołkowickiego Mafo. A Fala upiekła plocek, który się jej kojarzy z dzieciństwem - murzynek w wersji „po pańsku”: z bakaliami, czekoladą i dekoracjami przypominającymi kamienie szlachetne. Było tes ciasto żurawinowe z nutą pomarańczową.   

10. Popili my cołkiem sporo: Struna przyniesła tokaja, czyli węgrzyna (który powinien był się pojawić podczas omawiania „Żaru”). Poldzia przyniesła wołkowickie wino Carlum. Królowa postawiła dekadencko brzmiący muscat. Fala sączyła se cały wiecór cydr warecki (dziękujemy, Pejo!). A Pan Rex wyduldoł pare pusek piwecka.

11. Pogodali my tysz o podrobach (czyli potrawach dla wegetarian, gdyż, jak wiadomo, słowo „podroby” pochodzi od określenia „podrabiane mięso”, czyli nie prawdziwe mięso) – o sercach drobiowych, żołondkach, wątróbkach. Przy okazji Struna łopowiedziała nom o swojej cioci, która z duzom przyjemnościom zjadała kurze łapki.

12. Bardzo my sie pośmioli, gdy my se godali o tatuażach – o tym, jak te wszyskie serduska, pieski, delfinki i rózycki bedom wyglondać za 30 lot. No przykłod tako róza na zwiotczałym i obwisłym ciele bedzie wyglondać jak bluszcz. 

13. Ważnym tematem rozmów było lokalne środowisko twórców sztuki i artystów. Przy tym temacie wyszło, że małżonek Poldzi jest bardzo niestereotypowym chłopem, bo i gotuje, i sprzonto w domu, i czyto (czyto tak dużo, że as zaniedbuje swoje obowiązki domowe). Pan Rex tyż cołkiem sporo robi w domu. Dzisgo, jakie to teroz chłopy som!     

14. Łodczytali my też kartke, która zawierała pozdrowienia dla uczestników Spotkań –kartka od Błyskawicy przyszła pocztą z Australii! Ciepłe myśli wysłali my do Polanny, zapuszczającej korzenie w Hiszpanii.

15. Pojawiły się śtyry propozycje książek, które mozna by przeczytać i omówić w najbliższym czasie: „Pani Dalloway” Virginii Woolf, „Samotność bogów” Terakowskiej, „Mechaniczna pomarańcza” Anthony’ego Burgessa i „Złodziejka książek” Zusaka. Ale za miesiąc pogodomy o „Frankensteinie” Mary Shelley. Kuchnia haloweenowa (dynia, czosnek itd.) lub science fiction. Widzimy się w piontek czynostego listopada.
 
16. Podsumowali my, że Zegadłowicz mioł naprowde poetyckom dusze i był bardzo wrażliwy, zwłaszcza na pienkno przyrody – no dy jak my znaleźli takie łopisy, to nie może być inoczej: „Są samym życiem - - myśli borówczeją, uszy świerszczeją, na wargach niebieski smak gorącego słońca - - zapada świadomość w mchy, jak w otchłań dziejową globu: szczęście!”.

Do szczynśliwego zobacenia za miesionc!
k.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz