niedziela, 21 lipca 2013

"Sztukmistrz z Lublina" Isaaca Bashevisa Singera

Protokół po Spotkaniu Pod Pretekstem..."Sztukmistrza z Lublina" Isaaca Bashevisa 

Shalom!
Po raz pierwszy uczestniczki Spotkań Pod Pretekstem Książki zebrały się w plenerze (bo wcześniejsze chwilowe obrady na balkonie się nie liczą). Rodzice Struny użyczyli nam swojej działki w Ogrodach, gdzie odbyła się dogłębna dyskusja na temat „Sztukmistrza z Lublina” Isaaca Bashevisa Singera. Świeże powietrze, komary, prowizoryczny wychodek za folią obok kompostownika, spadające z drzewa papierówki, huśtawka, zapach lilii, kłęby dymu z ogniska i z grilla oraz leżaki, które pamiętają czasy głębokiej komuny -  wszystko to tworzyło wspaniały klimat do jedzenia, picia i rozmawiania. Oto kilka refleksji.
1.    Omawianiu „Sztukmistrza…” towarzyszyło słowo „opozycja”. Bo najpierw wszystkie stwierdziłyśmy, że nam się ogólnie książka podobała – tylko Koralina powiedziała, że jej nie. Potem Stefa bardzo dzielnie broniła swoich racji i przekonań, ale została zakrzyczana, zagadana, prawie zmiażdżona, co zniosła nad wyraz mężnie, a rozmowa nie przerodziła się w walkę na noże tudzież szpikulce do szaszłyków.  I nie wypłynęło to na  ogólną opinię Stefy o uczestniczkach spotkań- nadal ma zamiar czytać i dyskutować z nami kolejne lektury.
2.    Jasza, tytułowy bohater „Sztukmistrza…” wyzwalał w nas dużo emocji. Wkurzałyśmy się na niego m.in. za to, że zamiast stawić czoło problemom (jak zrobiłaby na jego miejscu każda kobieta), uciekł, stchórzył, poszedł na łatwiznę (co robi większość facetów). Wiele wymian zdań spowodowały również losy licznych kobiet Jaszy. Bardzo nam było żal Magdy (to największa ofiara Sztukmistrza). Zaciekawienie i uśmiech na twarzy wywoływała Zewtel (z czekającej wiernie żony przemieniła się w bajzelmamę w Buenos Aires). Litość, ale i wściekłość powodowała w nas postawa Estery- naiwnej i w jakiś sposób bezradnej żony Jaszy. Emilia, wdowa po profesorze, która interesownie podchodziła do swojego związku z Jaszą – ona tez została przez nas omówiona. 
3.    Dyskusjom nie towarzyszyła kuchnia żydowska koszerna, ale jak najbardziej nasza polska: grillowa, działkowa, piknikowa. Takiego obżarstwa jeszcze na naszym spotkaniu nie było, aj waj! W drodze powrotnej toczyłyśmy się jak piłki (lekarskie), spodnie pękały w szwach, guziki w pasie strzelały, a trawienie tego, co spożyłyśmy w sobotę, trwało co najmniej 48 godzin. Zatem na wniosek większości wprowadzamy limity żywnościowe na kolejne spotkania: każda osoba może przynieść tylko jedną potrawę w ilości symbolicznej. Koralina uważa, że wszystkie uczestniczki spotkań chcą się wykazać, jakimi wspaniałymi kucharkami są, ale przy takim podejściu wkrótce zostaniemy pasibrzuchami i żadne bieganie nam nie pomoże. Na alkohol nie wprowadzamy póki co żadnych limitów. Dla potomnych notujemy frykasy, którymi się raczyłyśmy: prażonki, ziemniaczki w folii (to nic, że nieco zwęglone), tzatziki, chleb z masłem czosnkowo-bazyliowym, kiełbaski, boczuś, sałatka z ogórków z rzodkiewką, sałatka z warzyw grillowanych z rukolą, szaszłyki warzywne oraz mięsne (ślinotok wystąpił podczas spożywania zwłaszcza tych ze śliwką suszoną), a na dobitkę dla największych obżarciuchów grillowane kolby kukurydzy. Na deser: banany zapiekane z czekoladą, ciasto ze śliwkami, owoce grillowane z bitą śmietaną. Arbuz zalany wódką może być zaliczony do kategorii deserów lub napojów – tak czy inaczej smakował wybornie i doskonale wzmacniał pite wino. 
4.    Oprócz jedzenia, picia, rozmawiania i poddawania się błogostanowi, niektóre z nas wykonywały czynności dodatkowe. Polanna była Strażniczką Ognia, która prawie poświęciła swoje włosy, aby podniecić ogień. Była też Newtonem lub Ewą (tą od Adama), co dało się rozpoznać po spadających na nią prosto z drzewa jabłkach. Struna była Panią Klozetową, bo dzielnie zaprowadzała wszystkie pełne pęcherze do kącika za foliowym tunelem. A Beata i Koralina utworzyły dwuosobowy Klub Posiadaczek Szyderczo Dyndających Brzuchów. 
5.     Pomimo ciążących ku ziemi wypełnionych brzuchów, zmuszone zaistniałą sytuacją zakończyłyśmy spotkanie zbiorowym przejściem przez płot (podobno niektóre uczestniczki będąc na górze płotu szczytowały, a inne poczuły się jak Wałęsa i zrobiły z palców jego znak solidarności). Struna wykazała się ogromnym doświadczeniem i zręcznością w tej dziedzinie i odtąd jest dla nas autorytetem w przechodzeniu przez płot. Cała operacja logistycznie utrudniona była dodatkowo przez puste butelki w reklamówce, które trzeba było w miarę cicho przerzucić na drugą stronę. A już bezpieczne przeniesienie psa książkowego Grudzi ponad płotem było nie lada wyzwaniem – Koralina i Polanna zapewniły, że Grudzia cała i zdrowa wylądowała na ziemi.
6.    Postanowienia na przyszłość: 9 sierpnia (piątek) o 19:00 mieć będzie miejsce kolejny wieczorek filmowy. Obejrzymy „Moje wielkie greckie wakacje”. Lokal zapewni Koralina, która na ten czas eksmituje z domu swego małżonka (ale jeszcze nie wystawi mu czarnych worków za drzwi). 
7.    W sierpniu Spotkanie Pod Pretekstem Książki odbędzie się w piątek 23-go o 17:30 u mnie. Czytamy „Dziwne losy Jane Eyre” Charlotte Bronte. Książka jest dość opasła (czytane przez nas książki objętościowo coraz bardziej upodabniają się do nas), zatem radzimy już teraz zacząć czytać. Te, co zapuszczają włosy do ślubu i przez to nie mają czasu na czytanie, wyjątkowo mogą obejrzeć ekranizację filmową twej książki.
8.    Te które nie były w ubiegłą sobotę na spotkaniu, bo imprezowały w innym towarzystwie lub pracowały (łącząc to pewnie z imprezowaniem), niech żałują, bo spotkanie książkowe ze „Sztukmistrzem…” było magiczne.
Do zobaczenia już niedługo.
Miłych wakacji, aj waj!
k.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz