Protokół po "Łabędziach" Jacka Dehnela
{…}
nieme powitanie {…}
W
„Łabędziach” historia anegdotą, a anegdota opowieścią rodzinną pogania.
Tomisko, (a właściwie dwa tomy) będące połączeniem fragmentu sagi rodzinnej
Bobolich, przodków autora, i kryminału sądowego z czasów PRL.
1. Spotkanie
zaczęło się od relacji z zainspirowanego Dehnelem małego śledztwa porcelanowego
przeprowadzonego przez Strunę. Otóż, korzystając z dobrodziejstw Internetu,
odszukała rodowód niektórych filiżanek, talerzyków i miseczek przywiezionych z
Ziem Odzyskanych przez jej Ciocię, wracającą po wojnie z robót w Niemczech.
Porcelana wyprodukowana głównie z Bawarii z interesującymi sygnaturkami, ze
złoconymi rantami i delikatnymi wzorami florystycznymi przywołuje obecnie
wspomnienia związane z nieżyjącą już Ciocią, intryguje co do ich niemieckich
właścicieli i stanowi zestaw pomocniczy do pojenia jakiegoś spragnionego psa
gości czy do nalania wody święconej na wizytę duszpasterską, zwaną kolędą.
2. Egzemplarz
„Łabędzi” Królowej okazał się białym krukiem: okładka tomu pierwszego jest
okładką tomu drugiego, a okładka tomu drugiego jest okładką tomu pierwszego, co
przy ciekawej formule „dwa tomy w jednym na odwrót” potęguje wrażenie zawiłości.
Bo „Łabędzie” są zawiłe, zagmatwane, poplątane. Stefa lekko wymiękła przy drugim
tomie, w którym ilość postaci przyprawia o zawrót głowy. Uczestniczki zgodnie
stwierdziły, że najlepiej się czytało tom pierwszy, o rodzinie Bobolich. Przy
okazji Struna nieustannie polecała Stefie zapoznanie się z „Lalą”. Ale drugi
tom również warty jest uwagi, ponieważ mało jest wydawnictw opisujących życie bogatych
ludzi w powojennej Polsce.
3. Dehnel pięknie
pisze, z polotem, sprawy trudne przedstawia w możliwie przystępny i
interesujący dla czytelnika sposób. Jest szczery, pracowity, wnikliwy, ciekawy
tego, dokąd zaprowadzi go ta historia. To mistrz puenty – te jego „kropki” na
końcu rozdziałów czy akapitów, krótkie i trafne podsumowania sprawiają, że
przeczytany właśnie fragment nagle dostrzega się w zupełnie innym świetle, z
innej perspektywy.
4. Muzyczne
tło było dość oczywiste: najpierw pani z łabędziem, czyli Bjork z płytą „Vespertine”,
a potem dwa łabędzie na okładce, czyli „The Twilight Singers”. A następnie,
zupełnie od czapy, System of a Down - wybrany przez Małego Lorda rzecz jasna.
5. Z
pieleszy domowych wiadomość Uczestniczkom spotkania przysłała Kicia –
szczęśliwa mama półrocznego już prawie bobasa. Z dołączonych zdjęć wynika, że Kicia
w wersji mini jest pogodnym maluszkiem przejawiającym spore zainteresowanie
literaturą dziecięcą.
6. Uczestniczki
klubiku przez chwilę zamieniły się w słuchaczki pokazu recytatorskiego
zaprezentowanego przez Małego Lorda. Audytorium wysłuchało „W aeroplanie”
Juliana Tuwima i zgłosiło drobne uwagi natury ogólnej do recytacji.
7. Sporo
rozmawiano o polskim systemie edukacji – temat rzeka. Wysnuto wniosek, że
atmosfera pracy i nauczania w danej szkole zależy głównie od dyrektora. Jeśli
wielmożnie panującemu dyrektorowi, mającemu poparcie u włodarza gminy, nie
zależy ani na uczniach, ani na nauczycielach, ani na rodzicach, to jest to
prosty przepis na patologię, stan wojenny między tymi trzema grupami i
sytuację, w której wartościowi nauczyciele czym prędzej odchodzą z pracy w
poczuciu rozgoryczenia lub strachu.
8. Arcyciekawie
wyglądała oprawa kulinarna do „Łabędzi”. Na niemieckim porcelanowym talerzu
Struna podała „paczuszki przemytnika”, czyli naleśniki nafaszerowane warzywami
z makaronem. Dodatkiem do tej potrawy były wręczone każdej Uczestniczce torebeczki
z ziołowym suszem (bez obaw: to legalnie przywieziony z Egiptu i przebadany
przez Sanepid tymianek). Stefa zrobioną przez siebie sałatkę nazwała „łabędź za
tatarakiem”, a będący jednym z głównych składników por robił waśnie za ten
tatarak. Królowa zrobiła „łabędzi puch” w dwóch wersjach: wytrawnej, jako
sałatka warstwowa z ziemniakami, jajkami i kurczakiem, oraz słodkiej, jako ciasto
z budyniowym kremem i kokosową posypką. Były też „złote monety”, czyli słone
chrupiące przekąski. Ozdobą klubikowego stołu był łabędź wycięty z jajka na
twardo – pokraczny, koślawy, niezgrabny, ale jednak łabędź.
9. Sporą
część spotkania przeznaczono na tworzenie listy pretekstów książkowych na
kolejny rok z hakiem. Oto zaplanowane na 2025 lektury:
Styczeń:
Leopold Tyrmand „Zły”
Luty:
Elżbieta Cherezińska „Sydonia. Słowo się rzekło”
Marzec:
Laura Esquivel „Przepiórki w płatkach róży”
Kwiecień:
Andrzej Stasiuk „Kucając” lub/i „Życie to jednak strata jest” lub/i „Rzeka
dzieciństwa”
Maj:
Eleanor Catton „Wszystko, co lśni”
Czerwiec:
Magdalena Grzebałkowska „Dezorientacje. Biografia Konopnickiej”
Lipiec:
Tamta Melaszwili „Kos, kos, jeżyna”
Sierpień:
Eliza Orzeszkowa „Nad Niemnem”
Wrzesień:
Barbara Kingslover „Demon Copperhead”
Październik:
Eleanor Cleghorn „Wybrakowane. Jak leczono kobiety”
Listopad:
John Ironmonger „Wieloryb i koniec świata”
Grudzień:
Milan Kundera „Święto nieistotności”
I dalej…
Styczeń
2026: Nathan Hill „Wellness”
Luty:
Henry James „Portret damy”
Marzec:
Stefan Żeromski „Przedwiośnie”
Kwiecień:
Joanna Ostrowska „Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej”
Maj:
Morris Meterlinck „Inteligencja kwiatów”
Czerwiec:
Ann Patchett „Tom Lake”
10. A
ostatni miesiąc kończącego się roku poświęcony będzie Magdalenie Samozwaniec (z
tych Kossaków) i jej „Na ustach grzechu”. Przy potrawach w stylu retro w
atmosferze przedświątecznej klubik odbędzie się 13 grudnia.
Do
zobaczenia!
k.