środa, 18 grudnia 2024

"Na ustach grzechu" Magdaleny Samozwaniec


Protokół po "Na ustach grzechu" Magdaleny Samozwaniec

Dzień dobry!

Ostatnie w 2024 roku spotkanie książkowe poświęcone było trącącej myszką, a właściwie już robakiem (bo zmarła w 1972), Magdalenie Samozwaniec.

„Na ustach grzechu. Powieść z życia wyższych sfer towarzyskich” wprowadziła klimat sprzed stu lat. Uczestniczki, damy pewnego wieku, po których znać było, że kiedyś były młode, (parafrazując Samozwaniec) doceniły błyskotliwość, inteligentne poczucie humoru i zabawę słowem (wyrazy współczucia i/lub podziw dla tłumaczy przekładających tę książkę na inne języki). Wielka szkoda, że dziś już mało kto pamięta tę pisarkę. Wszak odegrała znaczącą rolę w polskiej literaturze – przed nią chyba żadna z Polek nie pisała tak dowcipnie, żadna nie odważyła się na tak jawną drwinę z wielbionych dzieł. Kto wie, może reanimacja jej znanej ekscentrycznej bratanicy, Simony Kossak, i panująca obecnie „moda” na Simonę przywróci do życia i Magdalenę Samozwaniec. Choć sama zainteresowana być może powiedziałaby: „Zostaw umarłych, niech żyją w spokoju”. Warto zapoznać się z innymi jej utworami, bo i szybko się to czyta, i tanie to (egzemplarzy używanych na rynku jest całkiem sporo), i pośmiać się można. A Uczestniczki to nawet nabrały ochoty, żeby przeczytać wydrwiwaną przez Samozwaniec „Trędowatą”.

Z „Trzeszczącej płyty” Piotra Kaczkowskiego płynęły uwodzicielskie głosy Adama Astona i Stefana Witasa. Leciwa bookdog Grudosława drzemała i popierdywała z cicha przez sen, na meblach osiadały kolejne drobinki kurzu, zegar bezlitośnie odliczał minuty pozostałe do zakończenia kolejnego roku. Do całości brakowało tylko zapachu naftalinowych kulek, dźwięku papuci szurających po podłodze i broszki „z prawdziwą starą agatą”. Na szczęście powiew życia, młodości i optymizmu wniosła Kicia, która po półrocznej przerwie zawitała na klubik. Przyniosła prezenty, radość, opowieści znad łóżeczka, przewijaka i wózka, a także pokazała najnowsze zdjęcia swojego Kiciątka (rozkoszne dziecię!). Mały Lord doświadczał chwilowego spadku formy i braku energii, więc przyjął jedynie z cichą wdzięcznością otrzymane od Cioć podarki, zjadł kilka tościków i przez większość wieczoru przytulał się do swojej rodzicielki, starając się jednocześnie przekazać innym wirusa, który ewidentnie próbował rozgościć się w jego organizmie.

Początkowe trudności z przygotowaniem potraw retro okazały się ciekawym wyzwaniem, które przyniosło nieoczekiwane odkrycia kulinarne i internetowe. Okazuje się, że w sieci jest sporo stron poświęconych reaktywacji potraw zapomnianych, potraw z Międzywojnia czy z dawnych książek kucharskich. Korzystając z tych źródeł, Królowa przygotowała ryżowe kotleciki inspirowane przepisem Marii Disslowej z książki z 1930 roku „Jak gotować” oraz ciasteczka „sołtyski” z domowej roboty marmoladą z rajskich jabłuszek. Stefa zrobiła „zimne nóżki hrabiny”, czyli galaretę drobiową. Zakupiła też ciastka „markizy” z masą chałwową. Struna poszła w potrawy dawne, choć nie aż tak bardzo – przygotowała klasyczne zapieksy, czyli zapiekanki pieczarkowe. Kicia przyniosła ciasto z cukierni „Chwila rozkoszy” o francusko brzmiącej nazwie, której nikt nie potrafił poprawnie zapisać, ale było to jakoś tak: dąłas. Były też kawałki babki i świąteczne (niestare jeszcze) pierniki.

Kolejne spotkanie odbędzie się 17 stycznia. Sto pięćdziesiątym (!) pretekstem książkowym będzie „Zły” Leopolda Tyrmanda. Kuchnia – nie może być inaczej – warszawska. A wcześniej Uczestniczki wybiorą się poza protokołem do klimatycznego miasteczka, żeby zadośćuczynić tradycji i przy kawie lub herbacie rozgrzewającej podsumować kończący się rok i razem wejść w nowy.

Radosnego Bożego Narodzenia!

k.









wtorek, 10 grudnia 2024

Przypominajka przed "Na ustach grzechu" Magdaleny Samozwaniec

 Książka krótka, ale rozmowa na jej temat może być długa. Poza tym przed Świętami zawsze jest wiele tematów do omówienia. Spieszcie na ostatnie w tym roku spotkanie! Piątek, godziny popołudniowe.

czwartek, 28 listopada 2024

"Łabędzie" Jacka Dehnela

 

Protokół po "Łabędziach" Jacka Dehnela

{…} nieme powitanie {…}

W „Łabędziach” historia anegdotą, a anegdota opowieścią rodzinną pogania. Tomisko, (a właściwie dwa tomy) będące połączeniem fragmentu sagi rodzinnej Bobolich, przodków autora, i kryminału sądowego z czasów PRL.

1. Spotkanie zaczęło się od relacji z zainspirowanego Dehnelem małego śledztwa porcelanowego przeprowadzonego przez Strunę. Otóż, korzystając z dobrodziejstw Internetu, odszukała rodowód niektórych filiżanek, talerzyków i miseczek przywiezionych z Ziem Odzyskanych przez jej Ciocię, wracającą po wojnie z robót w Niemczech. Porcelana wyprodukowana głównie z Bawarii z interesującymi sygnaturkami, ze złoconymi rantami i delikatnymi wzorami florystycznymi przywołuje obecnie wspomnienia związane z nieżyjącą już Ciocią, intryguje co do ich niemieckich właścicieli i stanowi zestaw pomocniczy do pojenia jakiegoś spragnionego psa gości czy do nalania wody święconej na wizytę duszpasterską, zwaną kolędą.

2. Egzemplarz „Łabędzi” Królowej okazał się białym krukiem: okładka tomu pierwszego jest okładką tomu drugiego, a okładka tomu drugiego jest okładką tomu pierwszego, co przy ciekawej formule „dwa tomy w jednym na odwrót” potęguje wrażenie zawiłości. Bo „Łabędzie” są zawiłe, zagmatwane, poplątane. Stefa lekko wymiękła przy drugim tomie, w którym ilość postaci przyprawia o zawrót głowy. Uczestniczki zgodnie stwierdziły, że najlepiej się czytało tom pierwszy, o rodzinie Bobolich. Przy okazji Struna nieustannie polecała Stefie zapoznanie się z „Lalą”. Ale drugi tom również warty jest uwagi, ponieważ mało jest wydawnictw opisujących życie bogatych ludzi w powojennej Polsce.

3. Dehnel pięknie pisze, z polotem, sprawy trudne przedstawia w możliwie przystępny i interesujący dla czytelnika sposób. Jest szczery, pracowity, wnikliwy, ciekawy tego, dokąd zaprowadzi go ta historia. To mistrz puenty – te jego „kropki” na końcu rozdziałów czy akapitów, krótkie i trafne podsumowania sprawiają, że przeczytany właśnie fragment nagle dostrzega się w zupełnie innym świetle, z innej perspektywy.

4. Muzyczne tło było dość oczywiste: najpierw pani z łabędziem, czyli Bjork z płytą „Vespertine”, a potem dwa łabędzie na okładce, czyli „The Twilight Singers”. A następnie, zupełnie od czapy, System of a Down - wybrany przez Małego Lorda rzecz jasna.

5. Z pieleszy domowych wiadomość Uczestniczkom spotkania przysłała Kicia – szczęśliwa mama półrocznego już prawie bobasa. Z dołączonych zdjęć wynika, że Kicia w wersji mini jest pogodnym maluszkiem przejawiającym spore zainteresowanie literaturą dziecięcą.

6. Uczestniczki klubiku przez chwilę zamieniły się w słuchaczki pokazu recytatorskiego zaprezentowanego przez Małego Lorda. Audytorium wysłuchało „W aeroplanie” Juliana Tuwima i zgłosiło drobne uwagi natury ogólnej do recytacji.

7. Sporo rozmawiano o polskim systemie edukacji – temat rzeka. Wysnuto wniosek, że atmosfera pracy i nauczania w danej szkole zależy głównie od dyrektora. Jeśli wielmożnie panującemu dyrektorowi, mającemu poparcie u włodarza gminy, nie zależy ani na uczniach, ani na nauczycielach, ani na rodzicach, to jest to prosty przepis na patologię, stan wojenny między tymi trzema grupami i sytuację, w której wartościowi nauczyciele czym prędzej odchodzą z pracy w poczuciu rozgoryczenia lub strachu.

8. Arcyciekawie wyglądała oprawa kulinarna do „Łabędzi”. Na niemieckim porcelanowym talerzu Struna podała „paczuszki przemytnika”, czyli naleśniki nafaszerowane warzywami z makaronem. Dodatkiem do tej potrawy były wręczone każdej Uczestniczce torebeczki z ziołowym suszem (bez obaw: to legalnie przywieziony z Egiptu i przebadany przez Sanepid tymianek). Stefa zrobioną przez siebie sałatkę nazwała „łabędź za tatarakiem”, a będący jednym z głównych składników por robił waśnie za ten tatarak. Królowa zrobiła „łabędzi puch” w dwóch wersjach: wytrawnej, jako sałatka warstwowa z ziemniakami, jajkami i kurczakiem, oraz słodkiej, jako ciasto z budyniowym kremem i kokosową posypką. Były też „złote monety”, czyli słone chrupiące przekąski. Ozdobą klubikowego stołu był łabędź wycięty z jajka na twardo – pokraczny, koślawy, niezgrabny, ale jednak łabędź.

9. Sporą część spotkania przeznaczono na tworzenie listy pretekstów książkowych na kolejny rok z hakiem. Oto zaplanowane na 2025 lektury:

Styczeń: Leopold Tyrmand „Zły”

Luty: Elżbieta Cherezińska „Sydonia. Słowo się rzekło”

Marzec: Laura Esquivel „Przepiórki w płatkach róży”

Kwiecień: Andrzej Stasiuk „Kucając” lub/i „Życie to jednak strata jest” lub/i „Rzeka dzieciństwa”

Maj: Eleanor Catton „Wszystko, co lśni”

Czerwiec: Magdalena Grzebałkowska „Dezorientacje. Biografia Konopnickiej”

Lipiec: Tamta Melaszwili „Kos, kos, jeżyna”

Sierpień: Eliza Orzeszkowa „Nad Niemnem”

Wrzesień: Barbara Kingslover „Demon Copperhead”

Październik: Eleanor Cleghorn „Wybrakowane. Jak leczono kobiety”

Listopad: John Ironmonger „Wieloryb i koniec świata”

Grudzień: Milan Kundera „Święto nieistotności”

I dalej…

Styczeń 2026: Nathan Hill „Wellness”

Luty: Henry James „Portret damy”

Marzec: Stefan Żeromski „Przedwiośnie”

Kwiecień: Joanna Ostrowska „Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej”

Maj: Morris Meterlinck „Inteligencja kwiatów”

Czerwiec: Ann Patchett „Tom Lake”

10. A ostatni miesiąc kończącego się roku poświęcony będzie Magdalenie Samozwaniec (z tych Kossaków) i jej „Na ustach grzechu”. Przy potrawach w stylu retro w atmosferze przedświątecznej klubik odbędzie się 13 grudnia.

Do zobaczenia!

k.







środa, 20 listopada 2024

Przypominajka przed "Łabędziami" Jacka Dehnela

O co chodzi z tymi łabędziami? Jak wyglądało życie bogatych ludzi w PRL-u? Czy więcej tu politycznej historii czy rodzinnej opowieści? Co się stało z łabędziami z Parku Saskiego? Po czym babcia Dehnelowa rozpoznawała wierność lub niewierność swojego wracającego z rejsu męża? I skąd w "Łabędziach" Tyrmand?

Dowiemy się w najbliższy piątek!

piątek, 25 października 2024

"Migot. Z krańca Grenlandii" Ilony Wiśniewskiej i "Dolina Kwiatów" Niviaq Korneliussen

 


Protokół po "Migocie. Z krańca Grenlandii" Ilony Wiśniewskiej i "Dolinie Kwiatów" Niviaq Korneliussen

Na Grenlandii jest lód, stąd i protokół z kilkudniowym poślizgiem.

1. W czasie wciąż jeszcze letnim, ale tuż przed zimowym, z perspektywy Polek, Europejek, osób wychowanych w tzw. kulturze zachodniej popatrzono na Grenlandię i jej rodzimych mieszkańców. Nie da się całkiem od tej perspektywy odciąć, więc uwierają opisy polowania i zabijania fok, a trzymane w ciepełku bookdogi Grudosława i Azoriusz, gdyby potrafiły czytać, zapłakałyby nad losem ich psich braci karmionych surowym foczym mięsem co trzy dni. Ale Ilona Wiśniewska wykonała kawał dobrej roboty - pokazała czytelnikom, że na życie w Grenlandii nie można patrzeć przez okulary Zachodu. Zanim podniesie się głos nawołujący do zaprzestania polowań i zabijania tych słodkich, egzotycznych dla nas zwierząt, zanim się powie, że z depresję można leczyć, a samobójstwom należy bardziej stanowczo przeciwdziałać, Inughuitów trzeba próbować zrozumieć. Jednak dopóki w ogrodzie czerwienią się jabłka i mienią kolorami drzewa, dopóki lodówka pełna, a do supermarketu i lekarza najwyżej 15 minut piechotą, to zrozumienie będzie trudne.

2. „Migot” i „Dolina Kwiatów” bardzo się uzupełniają, dopełniają. Obie są przygnębiające, obie walą czytelnika między oczy, obie wprowadzają w dyskomfort emocjonalny. Podobnie jak „27 śmierci Toby’ego Obedy”. Porównanie nie jest przypadkowe, bo i tu palec wskazujący skierowany jest na „białych”, którzy prawdopodobnie jako jedyni skorzystali z „cywilizacji” Inuitów. No i rola Danii w tych dwóch opowieściach – dyskretny, niemy niemal wyrzut za uczynienie z Grenlandii krainy podległej i zależnej.

3. Autorka „Migotu” to bardzo odważna kobieta, niebywale wrażliwy człowiek, jej książki chce się czytać wielokrotnie, choć nie jest to lektura lekka, łatwa i przyjemna. Autorka „Doliny Kwiatów” to kobieta stamtąd, z Grenlandii – z jednej strony współczesna, nowoczesna, bywająca w świecie, ale z drugiej strony zakorzeniona w inuickiej kulturze, postrzegająca się wciąż jako inna, niepasująca. „Dolina Kwiatów” – piękna nazwa przywołująca rajskie skojarzenia, ale gdy się ją przeczyta, czar pryska. Obie autorki piszą o tym, że życie na Grenlandii jest ekstremalnie trudne nawet dla tych, którzy tam od zawsze mieszkają.

4. Literacka podróż na Grenlandię zmusiła Uczestniczki do refleksji, że dzisiaj nie umiemy milczeć, nie wiemy, jak radzić sobie z ciszą, że żyjemy w szaleństwie aktywności, zajęć dodatkowych, w które od wczesnych lat życia wciągamy dzieci, że ogromną trudność sprawia nam najpierw znalezienie 10 minut w wypełnionym harmonogramie dnia na to, żeby usiąść w hamaku, a jeśli nawet te 10 minut się znajdzie, to nie potrafimy bezrefleksyjne gapić się na chmury, tak bez myślenia, co się zrobi zaraz po zejściu z tego hamaka. My, ludzie „kultury Zachodu” gdzieś się w tym wszystkich chyba trochę zagubiliśmy.

5. W czasie spotkania sporo czasu poświęcono nowym tytułom, które wpisane zostały na listę pretendentów do książkowych pretekstów spotkań w 2025 albo w 2026 roku. Wśród nominowanych znalazła się „Kobieta zdobywa świat” Janiny Brzostowskiej, choć, jeśli nie będzie wznowienia tej książki, to raczej długo posiedzi na liście oczekujących do omówienia – jedyne wydanie z 1937 roku jest praktycznie nieosiągalne.

6. Ważnym tematem rozmów były relacje rodzinne, a szczególnie wpływ więzi matka-dziecka na dorosłe życie syna. Przysłuchujący się dyskusji Mały Lord, który na ten wieczór przyjął pseudonim Gumowe Ucho, wyjątkowo mocno przytulał się do swojej mamusi, jakby chciał oznajmić całemu światu, że mimo tego, co gadają te wszystkie uczone psychologi, on jej nie opuści przez następne co najmniej 50 lat.

7. Jak zwykle było smacznie. Struna przygotowała „narwale”, czyli roladki z burakiem imitującym posokę i wykałaczką w roli rogu (uwaga, przy przyrządzaniu tej potrawy nie ucierpiał żaden narwal ani żadne inne zwierzę). Stefa przyniosła ciasto „śnieżny puch” z kokosową posypką i różaną herbatę Earl Grey. Królowa upiekła ciasto z jabłkami, które obficie posypane cukrem pudrem przypominało podbiegunowe krajobrazy. Zjedzono też „kry lodowe” (chrupie pieczywo) z serową pastą z makreli.

8. Struna zaprezentowała część ze swojej depresyjnej, polarnej muzyki: z płyt zabrzmieli Bjork, Sigur Ros, Myrra Ros i Halla Nordfjord.

9. Kolejne spotkanie, przy kuchni łabędziej, zaplanowane zostało na 22 listopada. A w grudniu trzynastego omówiona zostanie Samozwaniec.

10. Uprasza się zapamiętać, że rdzenni mieszkańcy Grenlandii to nie Eskimosi - to Inuici, Inughiuci, czyli „wielcy ludzie”. Choć autokorektor Word ciągle podkreśla, że to niepoprawna nazwa.

k.






wtorek, 15 października 2024

Przypominajka przez "Migotem. Z krańca Grenlandii" Ilony Wiśniewskiej i "Doliną Kwiatów" Niviaq Korneliussen

 Za oknem będzie zimno, będzie szaro, a nawet całkiem ciemno, i będzie depresyjnie – prawie tak jak na Grenlandii. Mimo to, żeby zupełnie nie upaść na duchu, żeby nie utonąć w jesienno-zimowej otchłani, w najbliższy piątek odbędzie się gorąca dyskusja na temat życia za kołem podbiegunowym.

poniedziałek, 23 września 2024

"Chłopi" Władysława Stanisława Reymonta





Protokół po "Chłopach" Władysława Stanisława Reymonta

Pochwalony!

Dał Bóg, że wszystkie dziołchy, które umią czytać i przeczytały „Chłopów”, zeszły się w trzeci piątek miesiąca, żeby se pogodać o tym, co we wsi słychać i o tym, co ten stary pryk Reymont napisał.

Na polach babie lato, sąsiady zbierały ostatnie zimioki, jabka na drzewach kraśniały, a kobity przy galantym stole se zasiadły i godały, że te „Chłopy” to jednak jest jarcydzieło. Prowde rzekły, że szkoły wielką krzywdę robią młodym, że im nakazują czytać to w porze, kiedy im w głowie jamory i ośpica na pyskach od dojrzewania. Bo do „Chłopów” trza dorosnąć, trza też mieć czas do smakowania każdego wyrazu, a tego młode, gonione przez nałuczycieli i ojców do nałuki, nie mają.

Na tej wsi reymontowskiej to jest jak w wielu innych wsiach i miostach dzisiej: baby sie drom jedna na drugom, chłopom wincej grzychów zostaje darowane, roboty bab przy dzieckach i w domu sie nie dostrzega, chłopy myślom, że baby to rozumu i pomyślunku żadnego nie majom, więc muszom decydować za nie. Hale ale, Reymont pokozoł tyż, że dla tamtych ludzi ziemia to był skarb największy, że ziemia to była żywicielka, że bez ziemi człowiek umieroł. Tego się dzisioj nie widzi.

Stefe zaciekawiła szczególnie Jagusia (chocioż, skoro byli Jagustynka, Jagata i Jambroży, to cheba Jagusia to była Agusia, czyli Agnieszka) – przypaczyła jej sie, zawyrokowała, że mioła toksyczną matke, że była rozpuszczona jak dziadoski bicz, że chowana na księżniczke nie umiała se poradzić, bo myślała, że uroda jej wystarczy na całe życie. Ale Jagusia to była tyż ofiara hejtu, która poniesła najwienkszą karę nie tylko za swoje przewinienia. A Struna zaś najwiencyj przyglądała się Hance, bo cheba była najbardziej złożona, najwiencyj się tam w jej głowie działo. Hanka, choć zakochana w Antku na zabój, skamląca za jego uczuciem jak pies, wiedziała, że Jagna nie jedyna jest winna. No i fajne to było, jak Hanka hardziała, jak ją bida tak przycisła, że sama musiał się ogarnąć, i dziecka, i zrobiła sie z niej gospodyni całą gembom. Z innych z Lipiec kobity na zebraniu wspominały Jagatę, Kubę, Jagustynkę – starych, prostych, mocno doświadczonych przez życie, biednych ludzi.

Reymont musioł być straśnie wrażliwy na świat, na tych ludzi koło niego i na całom przyrode, co jom tak pieknie Pan Bóg stworzył. Umioł wlyźć w buty różnych ludzi, umioł sie wczuć i biednych, i ociupke bogotszych, w chłopów i baby, i w młodych i w starych. Kobity pogodały se, jak to było, kiedy Reymontowi Nobla przyznali. I o tym, co jest w jego domu w Kołaczkowie, gdzie mieszkoł przez ostatnie pięć lat zanim umar.

Kobity cieszyły się, że se przeczytały i omówiły kolejną książke z klasyki. I chcą wiencyj. Za dwa miesiączki bedom planować nowom liste do czytania, to se tam coś starego zaś wrzucom. Bedom miały z czego wybierać, bo se ostatnio wymieniły sporo tytułów.

Godały se kobity o różnych sprawach, o dzieckach w szkole, o ich ojcach i matkach, co im niekiedy piontyj klepki brakuje. Stefa pytała, jak to było na wizycie w galerii lokalnego artysty – nawet Mały Lord rozwarł pysk i cosik tam opowiedzioł. Struna wspominała, jak to jej ociec czasem godo „klituś-bajtuś”. A kiej przyszedł Pan Rex, to wszyscy pogodali se o tym, jak to dobrze mieć pomyślunek i dryg do roboty koło chałupy i w chałupie, bo te młode teroz to, pożal się Boże, życi se same podetrzeć nie umiom. A tu chodzi o to, żeby być użytecznym, żeby się przydać innym, żeby nie przebimbać tego, co nam Bóg doł. Pod nóżke przygrywała Kapela Ze Wsi Warszawa, zaczeli od płyty „Wiosna ludu”.

Na zebraniu wiejskim pojodły se też kobity okrutnie. Stefa upiekła drożdżowe placuszki z paprykom i pieczarkami zawiniente jak ślimoki, bo dla rolników i ogrodników ślimoki to zmora i gadzina pierońsko. Przyniesła tyż takie jakby sztachetki z płotu o smaku paprykowym i pomidorowym. Pomidory były tyż świeże, z krzoczków Królowej. Ona zrobiła dlo wszystkich zapiekanke warzywnom „Mądrość jesieni”. A Struna przygotowała zapiekane zimioki „po chłopsku na bogato” z dodatkami i ze zsiadłym mlekiem. Wcześnij spod drzewa Królowa zebrała jabka, zgotowała je i na zebraniu dała z kapką jogurtu i cynamonu – dobre to było, dzieckom w Lipcach by smakowało.

Wiele zdrowasiek mineło zanim się kobity porozchodziły do swoich chałup. W zgodzie ustaliły se, że w październiku pogodajom se o Grenlandii. Do osiemnastego przeczytajom „Migot” – reportaż Wiśniewskiej albo „Dolinę Kwiatów” – powieść napisanom przez dziołuche stamtąd. Sam Bóg to wie, czy udo im sie upolować jakom foke, żeby z niej zrobić smalec, ale niech chocioż kupiom już jakom surowom rybe i trzymajom jom poza lodówkom, to będzie dobro do następnego zebrania wiejskiego.

Ostańcie z Bogiem.

k.







wtorek, 17 września 2024

Przypominajka przed "Chłopami" Władysława Reymonta

Wszystkie dziołchy i chłopy, którzy przeczytali lub nie grubachne, Nobla warte tomisko Reymonta niechaj dyrdają w piątek do wiejskiego lokalu klubowego na zebranie społeczności czytającej.

wtorek, 20 sierpnia 2024

"Wyspa" Victorii Hislop


Protokół po "Wyspie" Victorii Hislop

Kalimera!

Jesień za pasem, ale w Grecji można jeszcze mocno wygrzać kości w słońcu (w kontekście książki wieczoru sformułowanie to nabiera podwójnego znaczenia). Uczestniczki udały się tam dzięki „Wyspie”, która okazała się dwojakim pretekstem: do spotkania w ramach klubiku i do sięgnięcia po kolejny tytuł poszerzający wiedzę na temat kawałka nie tak odległej greckiej historii. Polecona przez Stefę jako lektura uzupełniająca „Spinalonga. Wyspa trędowatych” Małgorzaty Gołoty chyba nawet bardziej zaciekawiła Uczestniczki niż „Wyspa”. Ale bez „Wyspy” Stefa nie trafiłaby na książkę Gołoty.

Powieść Victorii Hislop jest przede wszystkim wymyśloną historią o miłości „na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, póki śmierć ich nie rozłączy”. Autorka korzysta z przysługującego jej prawa do wykorzystywania tylko niektórych wątków historycznych czy opisywania wydarzeń, które w rzeczywistości nie miały miejsca. Gołota natomiast w swoim reportażu trzymała się faktów. Stefa bardzo skutecznie zachęciła pozostałe Uczestniczki do sięgnięcia po „Spinalongę”, która, bogata w (niestety czarno-białe) zdjęcia, pomogła wyobrazić sobie sceny opisane w „Wyspie”. Struna zrobiła własne rozeznanie na temat wciąż występującego w niektórych miejscach na świecie trądu oraz przywołała jedną z omawianych pięć lat temu klubikowych książek – bohaterka „Kwiatu wiśni i czerwonej fasoli” również chorowała na trąd.

W tym roku nikt z grona Uczestniczek na urlop do Grecji się nie wybrał, za to Kicia niańczy swoją dwumiesięczną już „pamiątkę” w ubiegłorocznej wyprawy na Rodos. Powiew śródziemnomorskich upałów przywiozła ze sobą z dalekiej Hiszpanii dawno niewidziana na klubiku Polanna. Zebrani z dużym zainteresowaniem wysłuchali jej opowieści o życiu codziennym na Półwyspie Iberyjskim, o pracy z hiszpańskimi więźniami (takimi zwykłymi więźniami, nie tymi uwięzionymi z powodu trądu czy innej choroby). Polanna wspominała swój regularny udział w spotkaniach książkowych przed jej wyjazdem do Hiszpanii, dopytywała o nieobecne Uczestniczki starsze i młodsze stażem.

Przy dźwiękach wakacyjnych (składanka Various Artist „MOM: Music for Our Mother Ocean”) raczono się potrawami kuchni greckiej. Struna zrobiła egzotyczne arbuzowe carpaccio z oliwkami i serem feta. Zaserwowała też grzanki z kalmarami w intensywnym sosie pomidorowym. Stefa przygotowała sałatkę z greckimi tatzikami. Grillowana pita smakowicie współgrała z podaną przez Królową sałatką grecką. Były również wakacyjne żelki w kształcie lodów, orzeźwiający deser składający się z jogurtu greckiego i śliwkowego dżemu oraz wciąż pachnące latem pomidorki koktajlowe. Do picia podano domowe wino z jasnych winogron, wodę z miętą i cytryną oraz herbatę z Krety. Przy omawianiu Grecji nie mogło również zabraknąć oranżady Helleny prosto z naszej polskiej Hellady, czy Opatówka.

Rozmawiano jak zwykle o sprawach różnych i różniastych. O urlopowych atrakcjach mijającego lata. O pracy. O toksycznych relacjach. O przygotowaniach do rozpoczęcia nowego roku szkolnego. O pełnym doznań przedzieraniu się „Chłopów”. O rosnącej potrzebie wpisania na listę książkowych pretekstów kolejnych tytułów z klasyki literatury polskiej. O książkach czytanych równolegle do ustalonych pretekstach klubikowych.

Wrześniowe spotkanie będzie poświęcone Władysławowi Reymontowi i jego największemu dziełu, „Chłopom”, za które 100 lat temu otrzymał Nobla. Rozmowom towarzyszyć będzie kuchnia z Lipiec. A za pięć miesięcy świętować będziemy sto pięćdziesiąty pretekst książkowy!

Efcharisto poli!

k.













wtorek, 13 sierpnia 2024

Przypominajka przed "Wyspą" Victorii Hislop

Lato jest, słońce jest, ciepło jest. Pyszne pomidory i oliwki - będą. A zatem śmiało można przenieść się do Grecji: za sprawą książki "Wyspa" w najbliższy piątek udamy się na Kretę i Spinalongę. 

poniedziałek, 15 lipca 2024

"Akuszerki" Sabiny Jakubowskiej


Protokół po "Akuszerkach" Sabiny Jakubowskiej

Kiciątko się urodziło! Nie mogło być piękniejszego wydarzenia ilustrującego „Akuszerki”!

1. Alerty RCB, burzowe chmury i duchota sprawiły, że od wczesnych godzin popołudniowych Uczestniczki z niepokojem spoglądały na niebo i w różne pogodynkowe aplikacje mobilne. Podjęto jednak odważną decyzję i na działce u rodziców Struny w deszczu spadających z drzewa papierówek (z niemałym wysiłkiem) rozpalono tradycyjnie ognisko. Niestety, przetaczające się po okolicy burze sprawiły, że Kicia została uziemiona ze swoim dziecięciem w domu, bo maluszek non stop szukał ukojenia „u mamy na bufecie”.  

2. Małopolska, wieś Jadowniki koło Brzeska, jakieś 100-150 lat temu; wydarzenia historyczne, które tak naprawdę były tłem, działy się gdzieś za oknem, przetaczały się przez Polskę, podczas gdy na pierwszym planie było życie w całej swojej palecie barw: narodziny, choroby, głód, śmierć, tęsknota, cierpienie, strach, ale i miłość, radość, pomoc bliźnim, odwaga. Sabina Jakubowska z wątków autentycznych i przez siebie wymyślonych wspaniale utkała powieść, która angażuje od pierwszej strony. Powieść zainspirowaną losami jej babci, akuszerki.

3. Strunie w trakcie czytania rzuciło się w oczy podobieństwo „Akuszerek” do omawianych w maju „Chłopek” Joanny Kuciel-Frydryszak. Nic dziwnego, bo oba tytuły opisują głównie życie kobiet wiejskich w XIX i w pierwszej połowie XX wieku. „Chłopki” to jednak literatura faktu, a w „Akuszerkach” pełno jest emocji, no i mężczyźni częściej są pokazani od tej pozytywnej strony, jako kochający i szanujący swoje żony, potrafiący ugotować i zająć się dziećmi. Pod tym względem Uczestniczkom spodobał się stworzony przez Jakubowską Wawrzon, w którym Stefa nawet się przez chwilę zakochała. Wiele, bardzo wiele w „Akuszerkach” jest fragmentów, które na długo zostaną Uczestniczkom w pamięci.

4. Przywołano postaci z rodzinnych historii, które, zgodnie z ówczesną praktyką, urodziły się w domu. Mama Królowej czy tata Struny przyszli na świat w asyście akuszerek właśnie. Wciąż zaskakująco dużo osób z najbliższego grona tak urodzonych, co świadczy o tym, że porody w szpitalu pod opieką lekarza są względnie nowym wynalazkiem. Teraz dzieci rodzą się w czystych, sterylnych niemal szpitalach, mają zapewnioną najlepszą opiekę medyczną, zwiększającą przeżywalność dzieci i matek podczas porodu. Kiedyś narodziny były naprawdę namacalną, integralną częścią życia, matki nie znikały z domu na kilka dni, żeby wrócić już z niemowlęciem. Dzieci rodziły się w izbach, w których byli inni domownicy, w cieple pieca, na którym gotował się rosół, choć jednocześnie poród otoczony był tajemnicą, nabożnością wobec Życia i Śmierci. Dziś dziecko można zobaczyć już w łonie matki, zmierzyć je, zważyć, ocenić genetycznie. Przy okazji wspomniano ubiegłoroczne wakacyjne spotkanie książkowe na działce, w czasie którego skakano przez ognisko, co, jak przypomniała Struna, w pradawnych czasach miało przywoływać moce płodności. Mistrzynią w skokach przez ogień była wtedy Kicia, a medalem zwycięstwa jest kwilące dziś u jej piersi dzieciątko.

5. W związku z przypadającymi w dzień spotkania urodzinami Stefy, a także niedawnymi urodzinami Struny, Poldzi i zbliżającymi się urodzinami Kici, podano torcik sernikowy w kolorze baby pink. Stefę odpytano o jej marzenia i życzenia względem przyszłości. Wraz z torcikiem skonsumowano inne potrawy łączące się z książką lub dozwolone dla kobiet w połogu i matek karmiących. Były więc wafelki Familijne, deser grysikowy z wiśniami, mini sucharki, koreczki, sałatka z grillowaną gruszką (wybitnie kobiecy kształt) i innymi warzywami będącymi źródłem wielu witamin i minerałów (sałatka została podana na talerzu w muszle po również urodzonej w domu cioci-babci Struny), szarlotka i ptysiowe tampony oraz sałatka ziemniaczana. W roli podpłomyków wystąpiła pinsa z serem, pomidorami i kiełbasą przypieczona na ognisku. Nie zabrakło wódki – w wersji minimalistycznej, jako nadzienie czekoladek dla dorosłych.

6. Rozmawiano o tegorocznych minionych już i przyszłych wyjazdach urlopowych. Przytoczono kilka turystycznych anegdot. Podzielono się doświadczeniami w posługiwaniu się językami obcymi za granicą. Wygląda na to, że w tym roku do Grecji nikt nie wyjeżdża, jednak Uczestniczki w wyobraźni za pośrednictwem „Wyspy” Victorii Hislop przeniosą się na Kretę i leżącą nieopodal Spinalongę. Kuchnia oczywiście grecka. Przed spotkaniem 16 sierpnia uprasza się o rozgrzanie nóg - do odtańczenia Greka Zorby.

7. Klamrą zamykającą lipcowe spotkanie książkowe było tradycyjne przejście górą przez ogrodzenie (mimo otwartej bramy) w wykonaniu Struny.

A po pobliskiej łące majestatycznie przechadzał się bocian.

k.