niedziela, 21 kwietnia 2013

"Uciekinierka" Alice Munro

Protokół po spotkaniu Pod Pretekstem...."Uciekinierki" Alice Munro


Hello everyone!
W ubiegłą sobotę w ramach kolejnego Spotkania Pod Pretekstem Książki ośmioosobowe grono czytających kobiet zebrało się, aby omówić „Uciekinierkę” pióra Alice Munro. W naszych skromnych klubikowych progach witamy Stefę – nasz nowy nabytek, który, mamy gorącą nadzieję, przyjdzie na kolejne spotkanie. Welcome, Stefa! Po raz wtóry z dalekiej Wielkopolski przyjechała Beata – jesteśmy pełne podziwu dla jej determinacji i sympatii dla naszego przedsięwzięcia: chciało jej się przyjechać na zaledwie 24 godziny, aby z nami pobyć i porozmawiać. Welcome back, welcome home, Beata! I już czekamy na Ciebie w lipcu i w sierpniu.
Oto wnioski, refleksje, luźne hasła, które od późnego popołudnia do prawie północy pojawiły się w naszym gronie. Ze względu na znaczną objętość niniejszego protokołu, dozwolone jest czytanie go w ratach. Let’s start then:
1.        „Uciekinierka”, czyli osiem opowiadań, których bohaterki i ich losy bardzo do nas przemówiły. Niektóre z nas przeczytały całą książkę, niektóre tylko kilka opowiadań, a Gazela w ogóle nie zabrała się za czytanie, bo była zajęta zapuszczaniem włosów na ślub. Szczególnie dużo rozmawiałyśmy o opowiadaniu „Sztuczki”, które właściwie przez wszystkie z nas zostało podsumowane stwierdzeniem: „To jest jakby historia o mnie”, choć treści z niego wyniesione, były dla każdej z czytelniczek inne, każda dostrzegła coś odmiennego w historii głównej bohaterki, Robin. Przy tym właśnie opowiadaniu można było dostrzec potęgę naszych spotkań: wszystkie miałyśmy zupełnie inne wnioski, które, zebrane razem, nadały lekturze głębię, pokazały jej wielowarstwowość, uniwersalizm, skłoniły do refleksji nad własnym życiem. Choć pozostałe opowiadania z „Uciekinierki” też były bardzo interesujące, Gazela nie zmotywowała się naszą dyskusją do sięgnięcia po tę książkę. Generalnie, nie kierując się przykładem Gazeli, polecamy „Uciekinierkę”. 
2.        Niech Struna doceni, że z dyskutowaniem lektury poczekałyśmy na nią (przed dołączeniem do nas świetnie się bawiła na jakimś kinderparty), choć bardzo nas kusiło, aby już wcześniej wymienić się refleksjami z książki. Spóźniona Struna wpadła z okrzykiem: „Nalejcie mi wina!”. Jej pięciotygodniowe pragnienie zostało natychmiast ugaszone i zaspokojone aż w nadmiarze, czego efekty można było dostrzec zwłaszcza w przedpokoju przy wychodzeniu, podczas nakładania przez nią obuwia i odzieży wierzchniej. Well done, Struna. Dostajesz od nas kciuk podniesiony do góry „Lubię to!”.   
3.        Padło stwierdzenie, że potrawy, które pojawiają się na naszych spotkaniach, powinny być jakoś zachowane dla potomnych. Temat można poruszyć na następnym spotkaniu przy okazji powrotu do sprawy naszej działalności w formie bloga, który został już założony, jednak nie jest jeszcze upubliczniony. Prosimy Natalię o przygotowanie raportu na majowe spotkanie, cobyśmy może sprawę trochę do przodu pchnęły.
4.        Wracając do kulinariów, to kuchnia kanadyjska okazała się nie lada wyzwaniem, bo na polskim rynku mięso z bizonów nie jest dostępne. Nie ma też mięsa z łosia, ale było za to dużo łososia. Łosoś pojawił się w sałatce ziemniaczanej (receptura kanadyjska) i w pierożkach z ciasta francuskiego (palce lizać, Struna). Cuisine Kraju Klonowego Liścia reprezentowały także glazowane marchewki i brzoskwinie z musem klonowym oraz verry berry cranberry punch. Koralina przygotowała cudne naleśnikowe ślimaczki z brokułami. Uwagę wszystkich przyciągnęła pasta makrelowa na krakersach. Przyniesiono też mnóstwo butelek wina w różnych kolorach, stopniu wytrawności i z różnych krajów pochodzenia. Jeśli chodzi o spożycie wina, to wynik, jak na nas, dość słaby, ale pozostałe wino się nie zmarnuje: za miesiąc podejmujemy kolejne wyzwanie w biciu rekordu w ilości wypitego alkoholu w przeliczeniu na uczestniczkę spotkania.
5.        W nabożnym skupieniu wysłuchałyśmy płyty z utworami Celiny Dijonowej. Aczkolwiek w odpowiedzi na pytanie, czy włączyć replay, padło chóralne „Nie!!!”. W dalszej części wieczoru grał dla nas Neil Young (Kanadyjczyk!) i muzycy z nurtu grunge, wszak z Seattle do Kanady to rzut beretem.  
6.        W wielkim wdziękiem Beata zaprezentowała nam chustko-czapko-opasko-apaszko-kominiarko-i-coś-jeszcze, oficjalnie zwane Buff.  Możemy to chyba podciągnąć pod lokowanie produktu, a Beacie wróżymy świetlaną przyszłość w roli przedstawiciela handlowego. Prezentacja była na tyle skuteczna, że dnia następnego Polanna nabyła, za pośrednictwem Struny, owe Buff. Niektóre z pozostałych uczestniczek spotkania również rozważają zakup Buffa (sugerowane jest nawiązanie dodatkowego kontaktu między uczestniczkami w tej sprawie, bo może hurtowo wyjdzie taniej).
7.        W podziw wprawia ilość inicjatyw, w które uczestniczki spotkań są zaangażowane. Oprócz czytania książek i szeroko rozumianego rozwoju intelektualnego, angażujemy się w liczne projekty, akcje, organizujemy wyjazdy, wypady, wycieczki. Inwestujemy w siebie, a przy okazji swoją energią i pasją zarażamy innych. Umiemy tak dobrze wszystko zorganizować, że w 7-dniowym tygodniu mieścimy pracę, obowiązki związane z byciem matką, żoną, narzeczoną czy inną –oną. I jeszcze mamy czas tak wiele interesujących przedsięwzięć. Jesteśmy po prostu wspaniałe, girls!
8.        Może z racji wiosny, która niezaprzeczalnie wreszcie przyszła, znaczna część wieczoru była poświecona różnym formom aktywności fizycznej podejmowanej przez uczestniczki spotkania. Joga, zumba, basen, siłowania, kąpiel w dźwiękach (sesja z gongami) i biegi, biegi, biegi! Ruszamy się, żeby lepiej się czuć, wyglądać lepiej (ach, te wiotczejące na starość biusty L), zawierać nowe znajomości, dostarczyć sobie odpowiednią dawkę endorfin. 
9.        Od tematu biegania płynnie (truchtem!) można przejść do aneksu do poprzedniego Spotkania Pod Pretekstem. Bo Murakami biega. Nawet książkę na ten temat napisał. A oto w rzeczony aneks:
a)        Piłyśmy sake! Nie wszystkim przypadła/przypadło (jest „ta sake” czy „to sake”?) do gustu, ale warto było przełamać niesmak przy pierwszym łyczku, bo im bliżej dna kieliszka, tym bardziej kubki smakowe delektowały się tym japońskim trunkiem.
b)        Polanna uraczyła nas prawdziwymi, prosto z Japonii, paluszkami w czekoladzie z migdałami. Były pyszne, choć od razu zostały porównane do znanych nam czekoladek Ferrero Rocher, co jest kolejnym dowodem na nasze skażenie Zachodem.
c)        Do słownika klubikowego, oprócz wyrazu „zbrukać”, dopisujemy wyrażenie „prostytucja świadomości”.
10.    Na życzenie Koraliny odnotowujemy, że ona sama oraz Struna miały w sobotni wieczór exactly takie same skarpetki. Niesamowite!
11.    Papieżowo, pomimo administracyjnego miana miasta, mają mentalność wioskową: wszyscy się znają, a przynajmniej znają kogoś, kto zna wszystkich. To jest przerażające, choć same też mamy w tym udział. Czyli, no dobra, bez owijania w bawełnę: poplotkowałyśmy trochę. Przy okazji dyskutowania sprawy pewnego osobnika, wmieszanego w narkobiznes, zwijałyśmy się ze śmiechu na wiadomość o imionach, jakie nadał swoim trzem córkom (Nikol, Naomi, Vanessa), które to imiona w połączeniu z nazwiskiem robią piorunujące wrażenie (ze względu na ochronę danych osobowych nazwisko to nie zostanie ujawnione). 
12.    Dość poważnie brzmiały rozmowy dotyczące obecności mężczyzn na naszych spotkaniach. Jest taki jeden kandydat: młody, wysportowany (umm, te jędrne pośladki), przystojny, kawaler (!), a jeśli chodzi o szeroko rozumianą kulturę, to „dźwiga” temat. Otóż postanowiono, że zanim ów inteligentny samiec (wiem, to brzmi jak oksymoron) pojawi się w naszym gronie, najpierw zostanie w okolicznościach face-to-face, czyli 1 na 1 przetestowany przez protokolantkę, przy pomocy Stefy w zaaranżowaniu tego randez-vous. Oczywiście testowanie będzie tylko i wyłącznie na płaszczyźnie intelektualnej, ewentualnie połączonej ze sprawdzaniem umiejętności picia wina, która to czynność ma wielkie znaczenie podczas naszych książkowych spotkań.
13.    Podczas rozmów kilkakrotnie zanotowano płynące łzy towarzyszące salwom śmiechu. Bo wesoło było, bardzo wesoło. Oczywiście tematy poważniejsze też się pojawiły, dyskusje czasem toczyły się w małych podgrupach. Wino, pyszne jedzenie, blask świecy (kształtem przypominającej pień drzewa- to tak w nawiązaniu do zalesionej Kanady), a przede wszystkim doborowe towarzystwo i łączące nas porozumienie duchowo-intelektualne sprawiły, że atmosfera była niezapomniana. Aż żal było kończyć, by udać się na poszukiwanie drogi powrotnej do domu i łóżka. 
14.    Dnia następnego, czyli w niedzielę, cztery uczestniczki wypindrzyły się i pojechały do Opery Krakowskiej na „Wesele Figara” Mozarta. Teraz wyjazdy do teatru do Krakowa są z lekka passe, teraz jest opera - taki lans. Nieco niedospane, nieco na kacu, ale przyciągające wzrok mężczyzn (pamiętacie tę scenę z „Seksu w wielkim mieście”, jak główne bohaterki na wysokich obcasach idą falangą nowojorskimi ulicami?- to my!) doznałyśmy wielu wrażeń i uniesień kulturalnych. A, no dobra, przyznam się: dopiero po 35 minutach od rozpoczęcia spektaklu zorientowałam się, że u dołu sceny są napisy z tłumaczeniem tekstu śpiewanego po włosku. I od tej pory zaczęło być dla mnie jasne, o czym to wszystko jest –objawienie!
15.     No i ostatni punkt: kolejne spotkanie książkowe poświęcone będzie „Lalkom w ogniu” Pauliny Wilk. A zatem w piątek 17 maja o 17:30 spotykamy się, z licznymi bransoletkami na przegubach. Stefa skonsultuje się z wżenionym w jej rodzinę oryginalnym Hindusem, a właściwie z jego polską żoną, w temacie kulinarnym. Będzie taniec brzucha (radzę zacząć trening), będzie gra na sitarze (jeśli znajdziemy i sitar, i kogoś, kto potrafi na nim grać), będą kropki na czole (już mam!), będą mantry (zwłaszcza po trzeciej butelce wina), będą kadzidełka (też mam). Ale trawy nie będziemy jarać, o nie! Chociaż…., kto tam wie, jak będzie wyglądać nasze następne Spotkanie Pod Pretekstem Książki.
To hare Krishna, rama rama i tak dalej.
Many thanks.
I jak zawsze: darz book! A nawet- zacytujmy tu uczestniczki spotkań w naszej warszawskiej filii-         Niech Book będzie z Wami!
Królowa.  




1 komentarz: