Protokół po spotkaniu Pod Pretekstem...."Uciekinierki" Alice Munro
Hello everyone!
W ubiegłą sobotę w ramach kolejnego Spotkania Pod Pretekstem Książki
ośmioosobowe grono czytających kobiet zebrało się, aby omówić „Uciekinierkę”
pióra Alice Munro. W naszych skromnych klubikowych progach witamy Stefę – nasz
nowy nabytek, który, mamy gorącą nadzieję, przyjdzie na kolejne spotkanie.
Welcome, Stefa! Po raz wtóry z dalekiej Wielkopolski przyjechała Beata – jesteśmy
pełne podziwu dla jej determinacji i sympatii dla naszego przedsięwzięcia:
chciało jej się przyjechać na zaledwie 24 godziny, aby z nami pobyć i
porozmawiać. Welcome back, welcome home, Beata! I już czekamy na Ciebie w lipcu
i w sierpniu.
Oto wnioski, refleksje, luźne hasła, które od późnego popołudnia do prawie północy
pojawiły się w naszym gronie. Ze względu na znaczną objętość niniejszego
protokołu, dozwolone jest czytanie go w ratach. Let’s start then:
1.
„Uciekinierka”,
czyli osiem opowiadań, których bohaterki i ich losy bardzo do nas przemówiły. Niektóre
z nas przeczytały całą książkę, niektóre tylko kilka opowiadań, a Gazela w
ogóle nie zabrała się za czytanie, bo była zajęta zapuszczaniem włosów na ślub.
Szczególnie dużo rozmawiałyśmy o opowiadaniu „Sztuczki”, które właściwie przez wszystkie
z nas zostało podsumowane stwierdzeniem: „To jest jakby historia o mnie”, choć
treści z niego wyniesione, były dla każdej z czytelniczek inne, każda
dostrzegła coś odmiennego w historii głównej bohaterki, Robin. Przy tym właśnie
opowiadaniu można było dostrzec potęgę naszych spotkań: wszystkie miałyśmy
zupełnie inne wnioski, które, zebrane razem, nadały lekturze głębię, pokazały
jej wielowarstwowość, uniwersalizm, skłoniły do refleksji nad własnym życiem.
Choć pozostałe opowiadania z „Uciekinierki” też były bardzo interesujące, Gazela
nie zmotywowała się naszą dyskusją do sięgnięcia po tę książkę. Generalnie, nie
kierując się przykładem Gazeli, polecamy „Uciekinierkę”.
2.
Niech Struna
doceni, że z dyskutowaniem lektury poczekałyśmy na nią (przed dołączeniem do
nas świetnie się bawiła na jakimś kinderparty), choć bardzo nas kusiło, aby już
wcześniej wymienić się refleksjami z książki. Spóźniona Struna wpadła z
okrzykiem: „Nalejcie mi wina!”. Jej pięciotygodniowe pragnienie zostało natychmiast
ugaszone i zaspokojone aż w nadmiarze, czego efekty można było dostrzec
zwłaszcza w przedpokoju przy wychodzeniu, podczas nakładania przez nią obuwia i
odzieży wierzchniej. Well done, Struna. Dostajesz od nas kciuk podniesiony do
góry „Lubię to!”.
3.
Padło
stwierdzenie, że potrawy, które pojawiają się na naszych spotkaniach, powinny
być jakoś zachowane dla potomnych. Temat można poruszyć na następnym spotkaniu
przy okazji powrotu do sprawy naszej działalności w formie bloga, który został
już założony, jednak nie jest jeszcze upubliczniony. Prosimy Natalię o
przygotowanie raportu na majowe spotkanie, cobyśmy może sprawę trochę do przodu
pchnęły.
4.
Wracając do
kulinariów, to kuchnia kanadyjska okazała się nie lada wyzwaniem, bo na polskim
rynku mięso z bizonów nie jest dostępne. Nie ma też mięsa z łosia, ale było za
to dużo łososia. Łosoś pojawił się w sałatce ziemniaczanej (receptura
kanadyjska) i w pierożkach z ciasta francuskiego (palce lizać, Struna). Cuisine
Kraju Klonowego Liścia reprezentowały także glazowane marchewki i brzoskwinie z
musem klonowym oraz verry berry cranberry punch. Koralina przygotowała cudne
naleśnikowe ślimaczki z brokułami. Uwagę wszystkich przyciągnęła pasta
makrelowa na krakersach. Przyniesiono też mnóstwo butelek wina w różnych
kolorach, stopniu wytrawności i z różnych krajów pochodzenia. Jeśli chodzi o
spożycie wina, to wynik, jak na nas, dość słaby, ale pozostałe wino się nie
zmarnuje: za miesiąc podejmujemy kolejne wyzwanie w biciu rekordu w ilości
wypitego alkoholu w przeliczeniu na uczestniczkę spotkania.
5.
W nabożnym
skupieniu wysłuchałyśmy płyty z utworami Celiny Dijonowej. Aczkolwiek w
odpowiedzi na pytanie, czy włączyć replay, padło chóralne „Nie!!!”. W dalszej
części wieczoru grał dla nas Neil Young (Kanadyjczyk!) i muzycy z nurtu grunge,
wszak z Seattle do Kanady to rzut beretem.
6.
W wielkim
wdziękiem Beata zaprezentowała nam
chustko-czapko-opasko-apaszko-kominiarko-i-coś-jeszcze, oficjalnie zwane Buff. Możemy to chyba podciągnąć pod lokowanie
produktu, a Beacie wróżymy świetlaną przyszłość w roli przedstawiciela
handlowego. Prezentacja była na tyle skuteczna, że dnia następnego Polanna
nabyła, za pośrednictwem Struny, owe Buff. Niektóre z pozostałych uczestniczek
spotkania również rozważają zakup Buffa (sugerowane jest nawiązanie dodatkowego
kontaktu między uczestniczkami w tej sprawie, bo może hurtowo wyjdzie taniej).
7.
W podziw
wprawia ilość inicjatyw, w które uczestniczki spotkań są zaangażowane. Oprócz
czytania książek i szeroko rozumianego rozwoju intelektualnego, angażujemy się
w liczne projekty, akcje, organizujemy wyjazdy, wypady, wycieczki. Inwestujemy
w siebie, a przy okazji swoją energią i pasją zarażamy innych. Umiemy tak
dobrze wszystko zorganizować, że w 7-dniowym tygodniu mieścimy pracę, obowiązki
związane z byciem matką, żoną, narzeczoną czy inną –oną. I jeszcze mamy czas
tak wiele interesujących przedsięwzięć. Jesteśmy po prostu wspaniałe, girls!
8.
Może z racji
wiosny, która niezaprzeczalnie wreszcie przyszła, znaczna część wieczoru była
poświecona różnym formom aktywności fizycznej podejmowanej przez uczestniczki
spotkania. Joga, zumba, basen, siłowania, kąpiel w dźwiękach (sesja z gongami)
i biegi, biegi, biegi! Ruszamy się, żeby lepiej się czuć, wyglądać lepiej (ach,
te wiotczejące na starość biusty L), zawierać nowe znajomości, dostarczyć sobie
odpowiednią dawkę endorfin.
9.
Od tematu
biegania płynnie (truchtem!) można przejść do aneksu do poprzedniego Spotkania
Pod Pretekstem. Bo Murakami biega. Nawet książkę na ten temat napisał. A oto w
rzeczony aneks:
a)
Piłyśmy sake!
Nie wszystkim przypadła/przypadło (jest „ta sake” czy „to sake”?) do gustu, ale
warto było przełamać niesmak przy pierwszym łyczku, bo im bliżej dna kieliszka,
tym bardziej kubki smakowe delektowały się tym japońskim trunkiem.
b)
Polanna
uraczyła nas prawdziwymi, prosto z Japonii, paluszkami w czekoladzie z
migdałami. Były pyszne, choć od razu zostały porównane do znanych nam
czekoladek Ferrero Rocher, co jest kolejnym dowodem na nasze skażenie Zachodem.
c)
Do słownika
klubikowego, oprócz wyrazu „zbrukać”, dopisujemy wyrażenie „prostytucja
świadomości”.
10.
Na życzenie Koraliny odnotowujemy, że ona sama oraz Struna miały w sobotni wieczór exactly
takie same skarpetki. Niesamowite!
11.
Papieżowo,
pomimo administracyjnego miana miasta, mają mentalność wioskową: wszyscy się
znają, a przynajmniej znają kogoś, kto zna wszystkich. To jest przerażające,
choć same też mamy w tym udział. Czyli, no dobra, bez owijania w bawełnę:
poplotkowałyśmy trochę. Przy okazji dyskutowania sprawy pewnego osobnika,
wmieszanego w narkobiznes, zwijałyśmy się ze śmiechu na wiadomość o imionach,
jakie nadał swoim trzem córkom (Nikol, Naomi, Vanessa), które to imiona w
połączeniu z nazwiskiem robią piorunujące wrażenie (ze względu na ochronę danych
osobowych nazwisko to nie zostanie ujawnione).
12.
Dość poważnie
brzmiały rozmowy dotyczące obecności mężczyzn na naszych spotkaniach. Jest taki
jeden kandydat: młody, wysportowany (umm, te jędrne pośladki), przystojny,
kawaler (!), a jeśli chodzi o szeroko rozumianą kulturę, to „dźwiga” temat.
Otóż postanowiono, że zanim ów inteligentny samiec (wiem, to brzmi jak
oksymoron) pojawi się w naszym gronie, najpierw zostanie w okolicznościach
face-to-face, czyli 1 na 1 przetestowany przez protokolantkę, przy pomocy Stefy
w zaaranżowaniu tego randez-vous. Oczywiście testowanie będzie tylko i
wyłącznie na płaszczyźnie intelektualnej, ewentualnie połączonej ze
sprawdzaniem umiejętności picia wina, która to czynność ma wielkie znaczenie
podczas naszych książkowych spotkań.
13.
Podczas
rozmów kilkakrotnie zanotowano płynące łzy towarzyszące salwom śmiechu. Bo
wesoło było, bardzo wesoło. Oczywiście tematy poważniejsze też się pojawiły,
dyskusje czasem toczyły się w małych podgrupach. Wino, pyszne jedzenie, blask
świecy (kształtem przypominającej pień drzewa- to tak w nawiązaniu do
zalesionej Kanady), a przede wszystkim doborowe towarzystwo i łączące nas
porozumienie duchowo-intelektualne sprawiły, że atmosfera była niezapomniana.
Aż żal było kończyć, by udać się na poszukiwanie drogi powrotnej do domu i
łóżka.
14.
Dnia
następnego, czyli w niedzielę, cztery uczestniczki wypindrzyły się i pojechały
do Opery Krakowskiej na „Wesele Figara” Mozarta. Teraz wyjazdy do teatru do
Krakowa są z lekka passe, teraz jest opera - taki lans. Nieco niedospane, nieco
na kacu, ale przyciągające wzrok mężczyzn (pamiętacie tę scenę z „Seksu w
wielkim mieście”, jak główne bohaterki na wysokich obcasach idą falangą
nowojorskimi ulicami?- to my!) doznałyśmy wielu wrażeń i uniesień kulturalnych.
A, no dobra, przyznam się: dopiero po 35 minutach od rozpoczęcia spektaklu
zorientowałam się, że u dołu sceny są napisy z tłumaczeniem tekstu śpiewanego
po włosku. I od tej pory zaczęło być dla mnie jasne, o czym to wszystko jest
–objawienie!
15.
No i ostatni punkt: kolejne spotkanie
książkowe poświęcone będzie „Lalkom w ogniu” Pauliny Wilk. A zatem w piątek 17
maja o 17:30 spotykamy się, z licznymi bransoletkami na przegubach. Stefa
skonsultuje się z wżenionym w jej rodzinę oryginalnym Hindusem, a właściwie z
jego polską żoną, w temacie kulinarnym. Będzie taniec brzucha (radzę zacząć
trening), będzie gra na sitarze (jeśli znajdziemy i sitar, i kogoś, kto potrafi
na nim grać), będą kropki na czole (już mam!), będą mantry (zwłaszcza po
trzeciej butelce wina), będą kadzidełka (też mam). Ale trawy nie będziemy
jarać, o nie! Chociaż…., kto tam wie, jak będzie wyglądać nasze następne
Spotkanie Pod Pretekstem Książki.
To hare Krishna, rama rama i tak dalej.
Many thanks.
I jak zawsze: darz book! A nawet- zacytujmy tu uczestniczki
spotkań w naszej warszawskiej filii- Niech Book będzie z Wami!
Królowa.
Sake- rodzaj nijaki. Sprawdziłam w słowniku :)
OdpowiedzUsuńStruna