Protokół po "Chłopach" Władysława Stanisława Reymonta
Pochwalony!
Dał Bóg,
że wszystkie dziołchy, które umią czytać i przeczytały „Chłopów”, zeszły się w trzeci
piątek miesiąca, żeby se pogodać o tym, co we wsi słychać i o tym, co ten stary
pryk Reymont napisał.
Na polach
babie lato, sąsiady zbierały ostatnie zimioki, jabka na drzewach kraśniały, a
kobity przy galantym stole se zasiadły i godały, że te „Chłopy” to jednak jest jarcydzieło.
Prowde rzekły, że szkoły wielką krzywdę robią młodym, że im nakazują czytać to
w porze, kiedy im w głowie jamory i ośpica na pyskach od dojrzewania. Bo do „Chłopów”
trza dorosnąć, trza też mieć czas do smakowania każdego wyrazu, a tego młode,
gonione przez nałuczycieli i ojców do nałuki, nie mają.
Na tej wsi
reymontowskiej to jest jak w wielu innych wsiach i miostach dzisiej: baby sie
drom jedna na drugom, chłopom wincej grzychów zostaje darowane, roboty bab przy
dzieckach i w domu sie nie dostrzega, chłopy myślom, że baby to rozumu i
pomyślunku żadnego nie majom, więc muszom decydować za nie. Hale ale, Reymont
pokozoł tyż, że dla tamtych ludzi ziemia to był skarb największy, że ziemia to
była żywicielka, że bez ziemi człowiek umieroł. Tego się dzisioj nie widzi.
Stefe
zaciekawiła szczególnie Jagusia (chocioż, skoro byli Jagustynka, Jagata i
Jambroży, to cheba Jagusia to była Agusia, czyli Agnieszka) – przypaczyła jej
sie, zawyrokowała, że mioła toksyczną matke, że była rozpuszczona jak dziadoski
bicz, że chowana na księżniczke nie umiała se poradzić, bo myślała, że uroda
jej wystarczy na całe życie. Ale Jagusia to była tyż ofiara hejtu, która poniesła
najwienkszą karę nie tylko za swoje przewinienia. A Struna zaś najwiencyj przyglądała
się Hance, bo cheba była najbardziej złożona, najwiencyj się tam w jej głowie
działo. Hanka, choć zakochana w Antku na zabój, skamląca za jego uczuciem jak
pies, wiedziała, że Jagna nie jedyna jest winna. No i fajne to było, jak Hanka hardziała,
jak ją bida tak przycisła, że sama musiał się ogarnąć, i dziecka, i zrobiła sie
z niej gospodyni całą gembom. Z innych z Lipiec kobity na zebraniu wspominały
Jagatę, Kubę, Jagustynkę – starych, prostych, mocno doświadczonych przez życie,
biednych ludzi.
Reymont musioł
być straśnie wrażliwy na świat, na tych ludzi koło niego i na całom przyrode,
co jom tak pieknie Pan Bóg stworzył. Umioł wlyźć w buty różnych ludzi, umioł sie
wczuć i biednych, i ociupke bogotszych, w chłopów i baby, i w młodych i w
starych. Kobity pogodały se, jak to było, kiedy Reymontowi Nobla przyznali. I o
tym, co jest w jego domu w Kołaczkowie, gdzie mieszkoł przez ostatnie pięć lat
zanim umar.
Kobity cieszyły
się, że se przeczytały i omówiły kolejną książke z klasyki. I chcą wiencyj. Za
dwa miesiączki bedom planować nowom liste do czytania, to se tam coś starego
zaś wrzucom. Bedom miały z czego wybierać, bo se ostatnio wymieniły sporo tytułów.
Godały se kobity
o różnych sprawach, o dzieckach w szkole, o ich ojcach i matkach, co im
niekiedy piontyj klepki brakuje. Stefa pytała, jak to było na wizycie w galerii lokalnego
artysty – nawet Mały Lord rozwarł pysk i cosik tam opowiedzioł. Struna wspominała, jak to jej ociec czasem godo „klituś-bajtuś”. A kiej
przyszedł Pan Rex, to wszyscy pogodali se o tym, jak to dobrze mieć pomyślunek i
dryg do roboty koło chałupy i w chałupie, bo te młode teroz to, pożal się Boże,
życi se same podetrzeć nie umiom. A tu chodzi o to, żeby być użytecznym, żeby
się przydać innym, żeby nie przebimbać tego, co nam Bóg doł. Pod nóżke
przygrywała Kapela Ze Wsi Warszawa, zaczeli od płyty „Wiosna ludu”.
Na
zebraniu wiejskim pojodły se też kobity okrutnie. Stefa upiekła drożdżowe placuszki
z paprykom i pieczarkami zawiniente jak ślimoki, bo dla rolników i ogrodników ślimoki
to zmora i gadzina pierońsko. Przyniesła tyż takie jakby sztachetki z płotu o
smaku paprykowym i pomidorowym. Pomidory były tyż świeże, z krzoczków Królowej. Ona zrobiła
dlo wszystkich zapiekanke warzywnom „Mądrość jesieni”. A Struna przygotowała
zapiekane zimioki „po chłopsku na bogato” z dodatkami i ze zsiadłym mlekiem. Wcześnij
spod drzewa Królowa zebrała jabka, zgotowała je i na zebraniu dała z kapką
jogurtu i cynamonu – dobre to było, dzieckom w Lipcach by smakowało.
Wiele zdrowasiek
mineło zanim się kobity porozchodziły do swoich chałup. W zgodzie ustaliły se, że
w październiku pogodajom se o Grenlandii. Do osiemnastego przeczytajom „Migot” –
reportaż Wiśniewskiej albo „Dolinę Kwiatów” – powieść napisanom przez dziołuche
stamtąd. Sam Bóg to wie, czy udo im sie upolować jakom foke, żeby z niej zrobić
smalec, ale niech chocioż kupiom już jakom surowom rybe i trzymajom jom poza
lodówkom, to będzie dobro do następnego zebrania wiejskiego.
Ostańcie z
Bogiem.
k.