Protokół po "Wiolonczeliście z Sarajewa" Stevena Gallowaya
Polki i Polacy!
Pod łopoczącą biało-czerwoną, jako konkurencja dla
wystąpienia prezesa wszystkich prezesów i towarzyszących mu protestów, z
nieustającymi działaniami wojennymi w Ukrainie w tle miało miejsce spotkanie, w
czasie którego omówiono „Wiolonczelistę z Sarajewa”.
Poprzez trwającą za naszą wschodnią granicą wojnę
książka wieczoru stała się niestety znowu aktualna. Niewinni, bezbronni cywile
znów są pod ostrzałem, znowu narażają swoje życie, żeby zdobyć wodę i jedzenie,
znowu na ulicach leżą trupy. Żadna wojna, nawet ta na największą skalę, nawet
ta pochłaniająca miliony istnień ludzkich, nie sprawia, że po jej zakończeniu
człowiek wyciąga wnioski i robi wszystko, żeby do podobnych potworności nie
doszło ponownie. Wręcz przeciwnie, przelana krew szybko wsiąka w ziemię, a
konflikty, władza, polityka i pieniądze znowu dochodzą do głosu. Podczas wojny
człowiek uwstecznia się cywilizacyjnie, nie myśli o rozwoju duchowym,
kulturalnym, bo na pierwszy plan wychodzą pierwotne odruchy, zwierzęcy instynkt
przetrwania, zaspokojenie podstawowych potrzeb. Okupant czeka, aż człowiek
zapomni, jak było dawniej, że ludzie sobie pomagali bezinteresownie i bez obawy
o utratę życia, że kiedyś żyli w cywilizowanym świecie.
„Wiolonczelista z Sarajewa” to powieść także o
wojnach wewnętrznych, które człowiek toczy w sobie. O efektach codziennych
decyzji, mogących prowadzić do większego upodlenia albo do ocalenia w sobie
nadziei, „że świat wciąż jeszcze może być dobry”.
Rzecz jasna wysłuchano utwór, który wiolonczelista z
Sarajewa, będąc pod snajperskim ostrzałem, grał przez 22 dni na, aby uczcić 22
osoby zabite w czasie stania w kolejce po chleb – nawet w zaciszu domowym, w czasie pokoju
„Adagio Albimoniego” przejmuje. Uszy zwrócono też na kraje byłej Jugosławii w
szerszym znaczeniu: była Grupa Teatralno-Happenerska Próg ze swoim albumem
„Poszukiwania muzyczne. Bałkany”, była PJ Harvey z „The Hope Six Demolition
project”, była i składanka „No boundaries. A Benefit for The Kosovar Refugees”.
Kuchnia bałkańska przybrała następujące formy:
musaka z cukinią upieczona przez Królową, burek ze szpinakiem i fetą z
dodatkiem Ajvaru zrobione przez Stefę, cevapčici wegańskie z Ljutenicą
przyrządzone przez Strunę i cevapčici wegetariańskie z sosem jogurtowym
przygotowane przez Kicię oraz kromeczki z domowym ajvarem zrobionym przez
Poldzię. Podano również wybór ciast i ciasteczek. Oprócz herbat pito również
wino różowe i wino „Mołdawski smak”. Konsumowane potrawy można było sobie
doprawić oliwą ziołową w buteleczce w kształcie wiolonczeli.
Tematy pozaksiążkowe omawiane podczas spotkania były
jak zwykle bardzo różne. Poldzia opowiedziała, jak przebiegała jazda
doszkalająca samochodem w warunkach trudnych, a nawet lekko ekstremalnych.
Omówiono minione i planowane wycieczki zimowe górskie i letnie zagraniczne. Rozważano,
czym jest piękno i czy może ono wzruszać do łez (oczywiście, że może). Sięgnięto
nawet do przyszłości i zaczęto snuć wizje na temat Uczestniczek, które za 20
lat, wolne od dorosłych już wtedy dzieci (ale być może obarczone wnukami?),
będą się spotykać na kolejnych klubikach książkowych i, o ile do czego czasu
nie nabawią się alzheimera czy innej demencji, może będą pamiętały treść
przeczytanych książek, a przynajmniej imiona współtowarzyszek spotkania.
Z racji zbliżających się Świąt zaplanowano, że
kolejny klubik, poświęcony „Powrotowi z gwiazd” Stanisława Lema, odbędzie się 9
grudnia. Obowiązywać będzie kuchnia gwiezdna, gwiazdorska, z gwiazdką lub z *.
Pokoju na świecie, pokoju w sercach życzymy Wam i
sobie.
k.