Protokół po "Teorii opanowywania trwogi" Tomasza Organka
Cześć!
Mimo początkowej trwogi, że nie będzie można za
wiele powiedzieć o książkowym pretekście wieczoru, mimo trwogi, że nie zabrzmi
muzyka Tomasza Organka, spotkanie klubikowe październikowe obfitowało w opinie
i dźwięki.
1. Najpierw Struna „Teorię opanowywania trwogi” skwitowała
krótkim „Słabe”. Potem jednak okazało się, że ma na temat książki najwięcej do
powiedzenia i że wynotowała sobie najwięcej przemawiających do niej fragmentów.
Bo rzeczywiście, na pierwszy rzut oka lektura sprawia wrażenie napisanej przez
Organka w ramach autoterapii, jako sposób na poradzenie sobie z męczącymi go
zmorami. Potem stwierdzono, że tak naprawdę nie wiadomo, o czym jest tak
książka, że fabuła jest nijaka, nie przemawia, nie wciąga. Zgodzono się, że debiutancka
proza Organka to trochę taki głos pokolenia, czyli przeżycia urodzonych jeszcze
w PRL-u, z pewnymi trudnościami radzących sobie we współczesnym, wielkomiejskim
wyścigu szczurów. To opowieść „słoika”, który w Warszawie - Nowym Yorku Europy Wschodniej - stara się żyć,
a może tylko przeżyć. „Teoria…” aspiruje do powieści drogi – dosłownie i w
przenośni. Główny bohater jest w podróży przez Polskę, ma różne przygody, ale
tak naprawdę chyba szuka sensu we własnym życiu. Jednomyślnie zgodzono się, że
najlepsze u Organka są pewne fragmenty zdań, pewne słowa, sformułowania, które
delikatnie ocierają się o poezję, na przykład o miłości, która jak zupa ciepło
rozlewa się po żołądku (czy jakoś tak). Przy tej okazji zrobiono szybki
plebiscyt dotyczący zupy pomidorowej: z ryżem czy z lanym ciastem. Nieznacznie
wygrał ryż. Za sprawą Poldzi rozważaniom towarzyszyła muzyka z płyty Organka.
2. Na stole pojawiły się potrawy organiczne lub w inny
sposób nawiązujące do nazwiska autora książki wieczoru. Wraz z winem w kolorach
takich jak na okładce „Teorii…” Stefa przyniosła upieczone przez siebie
nieziemskie ciasto z – a jakże! – dyni wyhodowanej w zaprzyjaźnionym
przydomowym ogródku. Struna zrobiła jesienny O-rganiczny O-mlet (bo O jak
O-rganek) z cukinią, pieczarkami, ziemniakami, pomidorami. Po przeglądzie
grządki ze składników na niej znalezionych Błyskawica zrobiła tradycyjną sałatkę
jarzynową. Poldzia przyniosła nieorganiczne, ale za to kolorystycznie przypominające
organy ciasteczka. Królowa nawiązała do swojej niedawne podróży wakacyjnej i
przywieziony z daleka makaron zaserwowała z pesto z buraków jak najbardziej
organicznych. Pojawiły się chrupaczki podobne do organicznych struktur
komórkowych. Były też inne przekąski.
3. Rozmawiano na najprzeróżniejsze tematy. Sporo było o
kryzysie wieku średniego. O rosnącym zapotrzebowaniu na okulary wszelkiej maści
(Uczestniczki wymieniły się cennymi informacjami na ten temat). Wspominano
stare, niekoniecznie dobre znajomości. Wysłuchano najnowszych relacji z
poczynań dzieci i wnucząt. Powoli zaczęto podsuwać tytuły książek, które
mogłyby się stać pretekstami do przyszłorocznych i jeszcze następnych spotkań.
No i z nutką zazdrości odczytano pozdrowienia od wypoczywającej w ciepłym kraju
Kici, która dla rozjaśnienia wieczornych mroków przesłała serię promiennych
zdjęć.
4. Ustalono, że następne spotkanie książkowe odbędzie
się po Święcie Niepodległości, czyli 12 listopada, w sobotę. Omawiana będzie
książka niełatwa w odbiorze, ale niestety bardzo aktualna. Wyzwaniem kulinarnym
będzie kuchnia bałkańska.
Niech book będzie z Wami!
k.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz