Protokół po "Shantaram" Gregorego Davida Robertsa
As-salam alejkum!
Przybyłe na pierwsze w 2020 roku spotkanie dziewczęta
od progu poczuły oszałamiającą woń kardamonu, imbiru, kuminu, kolendry,
gorczycy, papryki, czarnuszki, cynamonu, kurkumy i pieprzu, tworzących
mieszankę zapachową przenikającą ubrania, włosy, skórę i utrzymującą się w
murach klubikowego lokalu przez następne kilka dni. W styczniu udano się w
podróż do Indii, yaar.
1. Grono klubikowe powiększyło się o Kiciębabę,
wystrojoną w koszulkę z kościotrupem siedzącym w pozycji kwiatu lotosu i
napisem „The good karma”, yaar. Z Wielkopolski przyjechała dawno niewidziana
Lashmi (hinduska bogini bogactwa), która barwnie opowiadała o blisko 3
miesiącach spędzonych w Indiach. Szczególnie ciekawa była jej relacja z wyprawy
do miejsca zamieszkałego przez ostatnich potomków Aleksandra Wielkiego,
położonego wśród plantacji jakościowo najlepszej na świecie marihuany. Stefababa
opowiadała o polsko-hinduskim weselu swojej poślubionej Hindusowi kuzynki i jej
dalszych losach. Lashmi i Kicia wyginały grzbiety i biodra na podłodze,
demonstrując sobie wzajemnie oraz pozostałym zebranym najlepsze na wszelkie
bóle kośćca jogistyczne pozy. Brakowało Gazelibaby, która książkę wieczoru
kilka miesięcy temu ochrzciła jako „Sham-ta-ram-tam-tam”; Gazela zapowiedziała
swoją obecność na klubiku rocznicowym w lutym. Z uwagi na obecność Kici,
przypomniano rodowód każdego z pseudonimów uczestników Spotkań.
2. Głównym tematem książkowym był „Shantaram” G. D.
Robertsa. Ta 800-stronicowa „cegła” (w sztywnej, twardej okładce bardzo
niewygodna w czytaniu, zwłaszcza wieczorem pod kołderką) dostarczyła wielu
tematów do rozmów i zainspirowała do przygotowania przepysznych potraw, pod
którymi uginał się stół. Poldziababa przyniosła Kolory Slumsów, czyli humus w
trzech barwach i w trzech smakach. Humusowi można było zadać śmiertelne ciosy
długimi pałeczkami grissini (włoski rodzaj pieczywa). Stefa przygotowała rava
laddu, czyli „kulki mocy” na słodko, a także aloo tikki, czyli kotleciki
ziemniaczane. Najbardziej z przyprawami (zwłaszcza z papryczką chili) poszalała
Błyskawicababa – od przygotowanego przez nią kurczaka curry palił język,
podniebienie, cały przełyk i żołądek, w oczach stawały łzawe świeczki, a nos
wilgotniał od smarków. Strunababa zrobiła kotleciki z soczewicy i pieczarek, do
których podała curry z dynią, ciecierzycą i szpinakiem. Struna wreszcie dopięła
swego (przez ostatnie kilka miesięcy narzekała, że jej potrawy są podawane na
końcu, kiedy wszyscy są już najedzeni jak mopsy, i nikt już nie ma sił
delektować się tym, co w pocie czoła upichciła) i zaserwowała swoje danie jako
pierwsze, co wiązało się z tym, że zostało ono zjedzone do ostatniego ziarenka
ciecierzycy. Lashmi podała pieprzne placki pappadums i palak panir, czyli
szpinak ze zrobionym przez nią własnoręcznie serem białym. Królowababa zrobiła
słodkie ziemniaki w przyprawie panch phoran, curry z fasoli z pieczarkami, do
którego podała coś, co miało być chlebkami chapati. Spod ręki Królowej wyszły
również korzenne marchewkowe barfi, zaskakujące w smaku, w konsystencji będące
skrzyżowaniem karmelu z toffi i krówkami. Mama Królowej także miała wkład
kulinarny w spotkaniu: dostarczyła pasztet z ciecierzycy. Na samym końcu na
stół wjechał ugotowany przez Kicię dahl z soczewicy i mleczka kokosowego. Pito
herbatę darjeeling z przywiezioną przez Lashmi z Indii anyżkową przyprawą Chai
massala, miętę z pomarańczami i goździkami oraz Tulsi brahmi tj. indyjską holy basil. Wszystko
było wyśmienite, yaar. Pan Rexbaj został zmuszony do skosztowania kilku potraw
i, choć mina jego temu przeczyła, był zadowolony z degustacji.
3. Rozmowom towarzyszyły starannie dobrane płyty: Led
Zeppelin „House of the Holy” (niestety, w swojej płytotece Struna nie znalazła
albumu z kawałkiem „Kashmir”), The Beatles „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club
Band” (nawiązujący do fascynacji Beatelsów Indiami, ze szczególnym wskazaniem Struny
na ósmy utwór na płycie), Kula Shaker płyta „K”, a także OST do filmu „Jedz,
módl się i kochaj” (z naciskiem na utwory ilustrujące muzycznie pobyt głównej
bohaterki w Indiach).
4. „Shantaram” tym, którzy go przeczytali do końca, i
tym, którzy są jeszcze w trakcie, podobał się. Błyskawica czyta nawet
kontynuację losów Linbaby, czyli „Cień góry”. Stefa jest niemal zachwycona,
przyznała, że niektóre fragmenty sprowokowały ją do pewnych głębokich
przemyśleń nad sobą, yaar. Wszyscy docenili „sensoryczność” książki, czyli
opisy, które oddziaływały na zmysły – oczami wyobraźni można było zobaczyć
wszystkie kolory bombajskiej ulicy, można było poczuć zapachy czy spożywanych u
Kadirbaja potraw, można było usłyszeć szmer morza szczurów przepływający nocą
przez slumsy, można było poczuć jedwabistość piasku na plaży w Goa. Wszystkim
spodobał się ten tchnący z każdej strony książki egzotyczny klimat Bollywood.
„Shantaram” jest wciągające, działa na wyobraźnię, łatwo się czyta, choć
zdecydowanie lepsza pod tym względem jest pierwsza połowa książki. Struna zwróciła uwagę na piękny fragment, mówiący o tym, że pochodzimy z
wody, że poprzez nasze pot i łzy jesteśmy częścią oceanu, a dziecko u mamy w
brzuszku przed urodzeniem też sobie pływa w takim małym oceanie. Przy okazji lektury
nauczono się, że kaszmir, oprócz nazwy regionu w Indiach i rodzaju wełny, jest
także określeniem najlepszego na świecie haszyszu (Poldzia ze strachem w oczach
wyznała, że ostatnio zamówiła przez internet w sklepie dziewiarskim 5 kilo
kaszmiru, i teraz się zastanawia, co znajdzie w paczce).
5. Ale nie zabrakło również opinii bardziej krytycznych,
yaar. Po pierwsze, Struna niestety obejrzała w internecie zdjęcia
przedstawiające pana pisarza, czyli Gregorego Davida Robertsa – cóż za
rozczarowanie! Sądząc po opisie własnym w książce, na widok Lindsaya sikały po
nogach wszystkie kobiety w Bombaju, a mężczyźni widzieli w nim groźnego rywala
w walce o niewieście serca. A tu taki... pasztet. I to nie z ciecierzycy. Radzimy
więc nie zaglądać przedwcześnie do internetu, za to kreować sobie obraz Linbaby
we własnej wyobraźni. Po drugie, ale wiążące się z „po pierwsze”, z książki
wynika, że główny bohater jest tak wielowątkowy, tak wszechstronny (bo i, mając
za sobą jedynie kurs pierwszej pomocy, stał się naczelnym lekarzem w slumsach, i
w mordę potrafił dać i z każdej bijatyki wychodził cało, nawet z wojny w
Afganistanie jako jeden z nielicznych wrócił w jednym kawałku), tak doskonały
we wszystkim, że... aż nieautentyczny, yaar. Po trzecie, autor jakby nie mógł
się zdecydować, jakiego rodzaju książkę pisze, bo „Shantaram” to powieść,
przewodnik po Indiach z elementem edukacyjnym (szczegółowe informacje z
historii kraju, łącznie z przytoczeniem dat), autobiografia, harlequin (te
opisy szczegółowe kobiet o lśniących włosach, odzianych w białe szorty), rozprawa
filozoficzno-etyczna (rozmowy Lina z Kadirbajem) czy może scenariusz do filmu
bollywood (superbohater zaplątany w różne „kinowe” wątki: slumsy, strzelanki,
mafia, piękne kobiety). Zapewne z racji niezdecydowania autora co do kategorii
literackiej, książka przybrała aż takie rozmiary. Po czwarte, metafory, opisy
stanu ducha, refleksje życiowe i przemyślenia nabierały takiego patosu, że
właściwie nie wiadomo, o co w nich chodzi (przykład: „...a rozmodlony księżyc
wabił morze, kusił fale, by rozbijały się i pieniły na uwodzicielskim,
niezawodnym brzegu”).
6. Z książki wieczoru wypisano wiele cytatów i co lepszych
fragmentów. Przytoczono między innymi te o łączącym wszystkich Hindusów wielkim
sercu, o czystości wynikającej z rozdzierającej uczciwości w slumsach, o
najbardziej ohydnym przekleństwie hinduskich biznesmenów („obyś miał dziesięć
córek i oby wszystkie dobrze wyszły za mąż”) czy o tym, że człowiek musi kochać
swojego niedźwiedzia. Jednakże bodaj najbardziej na miejscu okazała się
wypowiedź Kadirbaja, który w ten sposób określił swoją grupę znajomych
mafiozów: „Jesteśmy niczym kółko dyskusyjne: spotykamy się co miesiąc, co
najmniej raz, a kiedy wyczerpiemy kwestie interesów i prywatne, dyskutujemy na
tematy filozoficzne i tym podobne. To nasza rozrywka”. Nasza też, yaar.
7. Z tematów pobocznych: choroby dziecięce (Mały Lord,
biedulek rozgorączkowany, wieczór spędził przytulony to do jednego, to do
drugiego rodziciela), pediatrzy, dolegliwości pleców, wakacyjne plany
koncertowe, plany zakupowe książkowe, zwierzaki (Azorbaba był niepocieszony, że
Poldzia podarowała mu jedynie kilka przelotnych miźnięć), negocjacje w sprawie
zastąpienia „Emancypantek” przewidzianych do omówienia w maju jakąś inną,
cieńszą książką (na chwilę wróciło „50 twarzy Greya” i jego polski odpowiednik),
refleksje poświąteczne i plany walentynkowe.
Błyskawica rzuciła nowe światło na panujące w Australii potężne pożary, powodujące śmierć wielu milionów zwierząt.
Błyskawica rzuciła nowe światło na panujące w Australii potężne pożary, powodujące śmierć wielu milionów zwierząt.
8. Spotykamy się 7 lutego. Omawiać będziemy „Miłość” Toni
Morrison. Obowiązywać będzie kuchnia słodko-gorzka, yaar.
Kalass.
k.