Protokół po "Ciemno, prawie noc" Joanny Bator
1. Było wciąż jasno, prawie dzień, kiedy trzon grupy dyskusyjno-konsumpcyjnej debatującej w ramach Spotkań Pod Pretekstem Książki stawił się w ustalonym w ostatniej chwili miejscu, aby pochylić się nad książką Joanny Bator „Ciemno, prawie noc”.
2. To książka o pamięci, o mroku jaźni, o ciemnościach
historii, o demonach drzemiących w niektórych z ludzi, o nienawiści we
współczesnym społeczeństwie. To książka poruszająca, miejscami przerażająca,
niekiedy wzbudzająca strach. Ujęły nas kociary - wiedźmy, które rozdawały perły
Księżnej Daisy dzieciom uratowanym przez siebie. Zapadła nam w pamięć synocórka
pewnej bibliotekarki, która powiedziała, że jej matka jest już na emeryturze i
postanowiła zaczytać się na śmierć. Z rytmu czytania wyprowadzały nas wstawki
hejterskie i bluzgi, dołowała nas duża ilość wątków związanych z molestowaniem.
A główna bohaterka biega. I to bieganie odegrało ważną rolę w zakończeniu całej
tajemniczej, mrocznej historii. Bator wspaniale bawi się słowami, tworzy je,
zestawia w zaskakujące twory-stwory. Stwierdziłyśmy, że książki Joanny Bator
przypominają nieco te napisane przez Olgę Tokarczuk (być może na podobieństwo
wpływa fakt, że obie autorki umiejscawiają swoich bohaterów na Dolnym Śląsku –
w Kotlinie Kłodzkiej czy nieopodal leżącym Wałbrzychu. Tak czy inaczej „Ciemno,
prawie noc” to kawał świetnej literatury.
3. Struna po raz pierwszy w dziejach Spotkań nie przeczytała do
końca zadanej lektury, bo nie zdążyła (ale jest usprawiedliwiona, bo czas miała
wypełniony po brzegi poprzez udział w wykładach i warsztatach w pełni
poświęconych judaizmowi, nietolerancji, przeszłości i jeszcze bardziej
skuteczniejszemu nauczaniu dzieci i młodzieży). Królowa nie zabierała zbytnio
głosu, gdyż na skutek skomasowania w ostatnim czasie licznych obowiązków zawodowo-towarzysko-społecznikowskich,
nie zdołała odświeżyć sobie przeczytanej kilka miesięcy wcześniej lektury.
Generalnie trzeba przyznać, że w tym roku Królowa wyraźnie zaopuściła się w
czytaniu – wstyd, hańba, kompromitacja! Li i jedynie! Natomiast Koralina
owszem, lekturę sobie znakomicie odświeżyła i jak z rękawa sypała wszelkimi
szczegółami, objaśnieniami i wątkami z książki. A Pan Rex tylko siedział,
popijał piwko i w milczeniu uważnie, skoncentrowany przysłuchiwał się
prowadzonym rozmowom, jedynie od czasu do czasu wydając pojedyncze dźwięki lub
wypowiadając równoważniki zdania.
4. Jeśli chodzi o pozostałych mniej lub bardziej stałych a tym
razem nieobecnych uczestników Spotkań, to Polanna szykuje się do wielkiego
exodusu- postanowiła pójść za głosem serca i zamieszkać u kraju ojczystym
swojego osobistego Spaniarda. Stefy nie było, bo hulała na parkiecie pewnej
sali weselnej (bynajmniej nie był to jej ślub). Gazela chuchała na siebie i
dmuchała, próbując wrócić do dobrego samopoczucia – niniejszym życzymy jej
szybkiego powrotu do zdrowia i formy towarzyskiej. Błyskawica biega. Poldzia…
no właśnie, co u Poldzi? Pelo z
Mazowsza, która po udziale w czerwcowym w naszym Spotkaniu zapłonęła ochotą na
stworzenie filii naszego klubiku w jej rodzinnym mieście W, zadzwoniła do
Królowej w sobotę z rana (przy okazji obudziła Królową, jednakże Królowa
absolutnie nie ma jej tego za złe), aby usprawiedliwić swoją nieobecność
podczas spotkania. Pelo bardzo żałowała, że nie udało jej się dotrzeć na spotkanie,
gdyż „Ciemno…” przeczytała i przepełniona była wrażeniami z lektury, którymi
chciała się z pozostałymi uczestniczkami podzielić. Pelo, zakonotuj sobie owe
spostrzeżenia – przekażesz je nam przy następnej okazji.
5. Tematami poruszanymi w wieczornej i nocnej dyskusji były
wakacje, wyjazdy i przedziwne imiona zakonnic (Koralina rozważa zmianę swojego
pseudo na Delfina). Dywagowano także nad upodobaniami alkoholowymi owadów z
gatunku drosophila melanogaster, które, jak zaobserwowano, zdecydowanie
bardziej niż cydr wolą wino. Rzecz jasno troszeczkę poplotkowano. Zrobiono
także wspominkową wycieczkę do miasta będącego siedzibą naszego klubiku
książkowego – próbowano odtworzyć topografię miejscowości sprzed 30 i więcej
lat, przypominano sobie położenie jedynych wtedy w mieście: Pewexu, składnicy harcerskiej, sklepu
elektrycznego, zegarmistrza, księgarni czy sklepu sportowego.
6. Muzycznie na początku, na życzenie Struny, było dość
mrocznie: Tool (Pan Rex siłą woli powstrzymywał się, żeby nie przewracać oczami
i nie zatkać sobie uszu). Potem już było bardziej wakacyjnie i optymistycznie.
Przy okazji poczyniono spostrzeżenie, że muzyki przechowywanej w komputerze
słucha się dużo rzadziej i trudniej. Bez wątpienia uczestniczki Spotkań w
osobach Struny i Królowej zdecydowanie preferują odtwarzanie ulubionych
dźwięków z płyt CD.
7. Inspirując się jednym z wałbrzyskich bloków na osiedlu
Piaskowa Góra zwanym Babel, przygotowano dania i przekąski różne i różniaste:
Struna przygotowała leczo-bograczo-ratatouille. Koralina obdarowała zebranych
naszym ulubionym serkiem norweskim Brunost. Na stole były też muffinki z
czekoladą i wiśniami własnoręcznie zebranymi przez Pana Rexa. Był też arbuz,
chipsy, orzeszki, krakersy i sałatka z rukolą. Po raz pierwszy w historii
Spotkań pito kompot truskawkowo-wiśniowy. Był też cydr i KaDARKa (nawiązanie do
atmosfery książki wieczoru nieprzypadkowe).
8. Po długich obradach uzgodniono, że podczas kolejnego
spotkania, które odbędzie się 8 sierpnia w Ogrodach Daniela, rozmawiać
będziemy o książce „Komu bije dzwon” Ernesta Hemingwaya (nareszcie!).
Udanej kanikuły.
Dziękujemy za uwagę.
Do zobaczenia.
Wasza protokolantka
k.