czwartek, 25 kwietnia 2024

"Mój mały zwierzaku" Marieke Lukasa Rijnevelda

 

Protokół po "Moim małym zwierzaku" Marieke Lukasa Rijnevelda

Uczestniczki kwietniowego Spotkania Pod Pretekstem nie spodziewały się, że będą omawiać tak trudną, ciężką, straszną, a jednocześnie tak świetnie napisaną i tak głęboką, poruszającą książkę.

1. Weterynarz, specjalista od zwierząt, mąż i ojciec, osacza 14-letnią córkę swojego klienta – osacza ją jak zwierzę, wabi, oswaja, kusi, podchodzi, zastawia zasadzki, cierpliwie czeka, aż ofiara pojawi się na celowniku, sama wpadnie w zastawione wnyki. No i bezbronne, niewinne, cielaczek, zagubione zwierzątko finalnie kończy w łapach myśliwego. Nastolatka przeżywająca trudy dorastania, a dodatkowo obciążona odejściem matki i odrzucona przez ojca, to łakomy kąsek dla dorosłego, który tak naprawdę nigdy nie dorósł, bo mu na to nie pozwolono. A w tle żona weterynarza, nauczycielka, udająca, że nie widzi zachowania swojego męża, tuszuje sprawę, a w końcu całą winę zrzuca na dziewczynkę – ofiarę tej sytuacji. Pewne sceny, pewne wątki, zostaną z czytelnikiem na długo. A „Smells Like Teen Spirit” Nirvany już nigdy nie będzie brzmiał tak samo.

2. Marieke Lukas Rijneveld – rocznik ’91, młody niderlandzki pisarz, który stworzył zachwycająco straszny obraz umysłu pedofila i jego nastoletniej ofiary. Marieke – to imię żeńskie, Lukas – męskie. Z tyłu okładki książki spogląda ze zdjęcia twórca „Zwierzaka” – chłopak z długimi włosami o dziewczęcych rysach twarzy. Nastoletnia bohaterka książki przeżywała podobne rozdwojenie płci. Obie główne postacie są opisane z taką wnikliwością, głębią i znajomością złożoności tematu, że trzeba zapytać, czy aby na pewno ta powieść jest w całości tworem wyobraźni autora.  Wygląda na zbyt dobrze napisana, żeby była fikcją. Ale może jednak lepiej jest myśleć, że dogłębne potraktowanie tematu lepiej wynika z zasłyszanych opowieści, przestudiowanej literatury psychologicznej czy zmysłu obserwacji niż z własnego doświadczenia. Kicia stwierdziła, że to najobrzydliwsza książka, jaką kiedykolwiek przeczytała. A Stefa dodała, że „Mój mały zwierzaku” jest jak zło, przed którym się ucieka: zasłania się oczy rękami, żeby nie widzieć, żeby się nie bać, ale to zło kusi, więc patrzy się dalej przez szparę między palcami.

3. Narracja to, zgodnie z określeniem Struny, „rzyganie zdaniami”. Monolog, ciąg słów, który zdawał się nie mieć końca, dialogi wplecione w długaśne zdania – wizualnie trudno się to ogarnia. Ale, co ciekawe, dobrze się czyta. Dla czytelnika nie znającego języka angielskiego wyzwaniem może być wyłapanie kontekstu we fragmentach, w których ten angielski jest użyty - niestety, bez tłumaczenia; dla Holendrów angielski jest niemal drugim językiem ojczystym, dla Polaków raczej nie. Mimo to wielkie chapeau bas dla tłumacza, Jerzego Kocha za niebywały kunszt translatorki.

4. Muzycznie zaczęto od Nirvany, ma się rozumieć – wybrzmiały płyty „Nevermind” i „In Utero”. Potem był jeszcze album sąsiadów Holandii, czyli belgijskiej grupy Deus.

5. Tło gastronomiczne stanowiła kuchnia holenderska, ale nie tylko. Były więc suszone penisy wydry, czyli pieczone wegetariańskie paróweczki. Spod rąk Kici wyszły muffiny ze śliwkami (na szczęście bez pestek, bo tak bezpośredniego nawiązania do książki chyba by nikt nie przełknął) i z serkiem holenderskim. Struna miała przygotować szparagi pod sosem holenderskim, jednak obawiała się porażki przy tym swoim „pierwszym razie” z sosem, więc ostatecznie szparagi przykryte zostały zapieczonym kołdrą z sosu beszamelowego. Pojawiły się herbatniki holenderskie. Królowa upiekła „materace”, czyli wypełnione twarogiem z krowiego mleka ciastka. W nawiązaniu do popularnych w Niderlandach wafelków stroopwaffels Stefa przyniosła piszingera z masą krówkową. Wszystkie pyszności popito zieloną jak holenderskie pastwisko herbatą.

6. Dyskusję wieczorną przerwał Pan Rex oznajmiając zebranym, że Kicia przyjechała pojazdem, na którym ktoś na brudnej masce obraźliwie narysował męskie przyrodzenie symbolizujące potępienie za nieprawidłowe parkowanie gdzieś na mieście. Kicia nie zdołała sobie przypomnieć sytuacji, w której źle zaparkowała, więc zwaliła wszystko na chuliganów z osiedla. Ten incydent nie wpłyną znacząco na ogólną atmosferę spotkania, które w dużej mierze skoncentrowane było na 2-w-1 Kici i jej przygotowaniach do rychłego podjęcia nowej roli życiowej – mamy. Zapowiada się, że będzie Kiciątko płci męskiej – to dobra wiadomość w kontekście powszechnego stwierdzenia, że chłopcy (a potem mężczyźni) mają w życiu lepiej.

7. Rozmawiano o planach wakacyjnych. Zaspojlerowano trochę książkowy pretekst majowy i powiązano pochodzenie wiejskie z nadmiernym gromadzeniem artykułów spożywczych przez część z Uczestniczek, przeciwstawiając je równocześnie lodówkowej ascezie u Struny mającej miastowe korzenie rodzinne. Rozmawiano o zadziwiającej więzi matka-syn, jej odmianach i różnych konsekwencjach w życiu dorosłych już synów. Ilustracją do tej części dyskusji był Mały Lord przytulający się na potęgę do swojej mamy, prowadzący rzeczową konwersację z Ciociami, przysłuchujący się rozmowom i zabawiający się czołgami.

8. Kolejne spotkanie, zaplanowane na 10 maja, będzie poświęcone „Chłopkom” Joanny Kuciel-Frydryszak, a towarzyszyć jej będzie kuchnia chłopska, a raczej kuchnia chłopek.

Uważajcie na swoje nastoletnie dzieci.

Do zobaczenia za miesiąc!

k.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz