Protokół po "Nocach i dniach" Marii Dąbrowskiej
Dzień dobry! Dobry wieczór!
Drzewa znowu zielenieją, bociany wróciły i w pośpiechu
reperują swoje gniazda przed pojawieniem się piskląt, ziemia powoli nagrzewa
się od słońca, ogródki wzywają swoich właścicieli do wzięcia w dłonie szpadli i
kopaczek, a spotkanie książkowe, jak co miesiąc, było pełne dyskusji na mniej i
bardziej ważne tematy.
1. „Noce i dnie”, mimo blisko dwóch tysięcy (w zależności
od wydania) stron, urzekły te Uczestniczki, które dobrnęły do końca. Najbardziej
zaskakująca była aktualność powieści – relacje w małżeństwie, wychowywanie nieraz
krnąbrnych (niczym brat Struny) dzieci, ich choroby i edukacja, zachłanni Kościół i księża, a przede
wszystkim sinusoida życia, radości na zmianę z troskami, powodzenia przeplatające
się z porażkami. Takie życie - i za czasów Niechciców, i dzisiaj.
2. Dąbrowska napisała książkę o zwykłych ludziach, albo o
zwykłych bohaterach – bohaterach dnia codziennego, którzy nie tworzą rewolucji
i wojen, ale w pocie czoła obrabiają ziemię, w zgodzie z naturą orzą, sieją,
żniwują, którzy pomagają innym i wespół z nimi w pokorze przeżywają każdy
kolejny dzień.
3. Struna zadała zebranym krótkie pytanie: „Czy macie swojego
Toliboskiego?”. No i okazało się, że i owszem, każda miała swojego
Toliboskiego, jednak po krótkiej reminiscencji młodości Uczestniczki doszły do
wniosku, że Toliboski był, ale dobrze, że to nie on został wybranym na męża. Bo
z Toliboskimi chyba już tak jest, że kocha się ich za to, jakimi się stają w
wyobrażeniach.
4. Wymieniono co ciekawsze fragmenty książki wieczoru:
Koło Kobiet, „latająca biblioteka”, zwodzenie i uwodzenie, bunt uczennic wobec
przymusowej spowiedzi, chwile romansowe Barbary i Bogumiła, pies Azorek z
czworaków (odpowiedniego opisu Struna szukała przez pół wieczoru, aż w końcu znalazła
i uroczyście odczytała bookdogowi Azoriuszowi i pozostałm zebranym). „Noce i dnie”
są tak wielowątkowe, że pewnie nie raz będą wracały na spotkania książkowe.
5. Jedynym małym minusem książki była jej długość, choć i
to mogło być zaletą, bo jeszcze bardziej odzwierciedlało prawdziwe życie – zamykając
to w trzystu stronach powieści, Dąbrowska straciłaby możliwość pokazania tego dziania
się, nieuchronnego następowania jednych zdarzeń po drugich, nie w okamgnieniu, lecz
rozciągniętych w czasie narodzin, chorób, miłości, dorastania, dojrzewania,
umierania, żałoby. Życia.
6. Podczas spotkania było trochę jak w Serbinowie: sąsiad
Czesiu pomykał niespiesznie traktorkiem na swoje liczne pola i poletka, Pan Rex
niczym Bogumił krzątał się po ogrodzie, przekopywał ziemię, a nawet, chcąc
przypodobać się swojej małżonce, zainstalował na pergoli girlandę świetlną,
która po zapadnięciu zmroku stanowiła nastrojową iluminację. Mały Lord zajęty
swoimi dziecięcymi sprawami: rozwiązywał dinołamigłówki, tworzył kropkowane
obrazki, rozegrał z mamą mecz piłkarzykami, przygotowywał się do imprezki z
babcią i hodował już w sobie dziesiątki krostek ospowych, które tuż po
spotkaniu zaczęły z niego wychodzić. A bociany śmigały tam i z powrotem nad
dachem klubikowego lokalu tak nisko, że niemal można było dostrzec kolor ich
oczu.
7. Na stole pojawiły się smakołyki nawiązujące do pola i
pracy na roli. Kuchnię polną reprezentowały przede wszystkim ziemniaki:
pieczone w mundurkach z trzema rodzajami farszu (gzik, czyli twarożek ze
szczypiorkiem, tuńczyk z majonezem i kukurydzą, pasta jajeczna) oraz w postaci
chipsów (truflowych i musztardowo-miodowych) przyniesionych przez Kicię, do
których dorzuciła wegetariańskie „ziemniaczki” marchewkowo-groszkowo-kukurydziane
i kozi ser. Struna ugotowała wiosenną zupę z zielonych warzyw. Stefa upiekła
babeczki w kształcie polnych kopców kreta. Były też wyjęte ze słoików dary
lasów i ogrodów: marynowane grzybki a la Barbara i pomidorki koktajlowe. Pito
lekkie wino agrestowe. Wysłuchano kilku płyt Kapeli Ze Wsi Warszawa.
8. Długi czas rozmawiano o polityce lokalnej, o
zaprzepaszczanym tu i teraz wybitnym dorobku Emila Zegadłowicza – jego twórczości,
jego zbiorach sztuki, jego pracy literackiej propagującej ludową kulturę
beskidzką. Barbarzyństwo dzieje się na naszych oczach.
9. Stefa zdała relację z wyprawy w Bieszczady – jej opowieści
były na tyle sugestywne, że wszystkim zebranym aż się zachciało uciec w dzicz i
pobiegać nago po lesie, przytulając się do drzew od czasu do czasu. Nie
wiadomo, czy Kicia będzie po bieszczadzkich lasach hasać, ale rychło wybiera
się tam ze swoim Bogumiłem, czyli Panem Kiciem.
10. Kolejne spotkanie książkowe odbędzie się 12 maja 1984.
To znaczy 12 maja 2023, a omawiamy będzie „1984” Orwella. Kuchnia na „O” jak
Orwell.
Cieszmy się wiosną! Cieszmy się życiem!
k.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz