niedziela, 31 stycznia 2021

"Czarodziejska góra" Tomasza Manna


 Protokół po "Czarodziejskiej górze" Tomasza Manna

Ośnieżone niczym w wysokich Alpach okoliczne szczyty były scenerią dla spotkania, które jest już przeszłością, ale jednocześnie jest wciąż obecne we wspomnieniach czy niniejszych zapiskach.

„Czarodziejska góra” wszystkim Uczestniczkom dłużyła się podczas czytania, wywołała obawy, czy aby na pewno ta nudna książka będzie pretekstem do rozmów, czy klubik książkowy nie jest zbyt prowincjonalny, żeby podjąć w rozmowach temat lektury, którą zachwycają się najwybitniejsze umysły świata.

Ale nie było źle. Wbrew wcześniejszym niepokojom okazało się, że Uczestniczki wyciągnęły z książki wieczoru wiele wątków. Jednak żeby ją docenić bardziej, wynieść z niej więcej, na pewno trzeba by ją było przeczytać jeszcze i jeszcze i pewnie jeszcze raz. Bo to chyba książka, która ma nową treść przy każdym kolejnym czytaniu, wpisując się w zmieniające się elementy życiowego doświadczenia czytającego.

„Czas jest podobny nie do zegarów na dworcach, których wskazówka posuwa się skokami, raz na pięć minut, lecz raczej do malutkich zegarków, których wskazówki poruszają się niewidocznie, albo do trawy, która rośnie niepostrzeżenie, aż pewnego dnia okazuje się, że urosła!”.

Czas. Zapętlający się. Rozciągliwy lub kurczący się jak guma. Życie składające się z chorób i śmierci. Niezgoda na chorobę zmieniająca się w przyzwyczajenie do niezgody. Zdrowie psychiczne, fizyczne i duchowe. Chwila z życia młodego człowieka trwająca 7 lat. Poczucie przyspieszenia z każdym rokiem upływającego czasu. Inna percepcja czasu przez młodych, inna przez dojrzałych czy starych. Dysputy filozoficzne i pseudofilozoficzne. Choroba prawdziwa i wmówiona. Miłość platoniczna, miłość umarła i negatywny wpływ miłości na zdrowie. Poczucie czasu. Zmienna definicja godziny. Nic się nie dzieje, nuda, a jednak dzieje się tak dużo. „Duchowe cienie rzeczy”. …zacieranie się granicy między życiem a fikcją literacką.

Muzyczne tło rozmów stanowiła płyta Alison Goldfrapp „Felt mountain” i jeden z albumów formacji Doves (wyjęty przez Strunę ze swojej płytoteki ze względu na podobieństwo do nazwy miejscowości, w której rozgrywa się „Czarodziejska góra”, czyli Davos). Wzorem Hansa Castorpa „szafarzem rozkoszy muzycznych” był Mały Lord.

Cytując sanatoryjnego lekarza, życzono sobie „pomyślnej przemiany materii” i z apetytem pałaszowano potrawy kuchni szwajcarskiej lub nawiązującej do czasu. Najpierw była „pora na pora”, czyli sałatka porowa zaserwowana przez Strunę w miseczce niczym z alpejskiej wsi. Królowa przygotowała Basler Leckerli, czyli intensywnie migdałowo-miodowy piernik z Bazylei, który był tak twardy i kaloryczny, że idealnie nadałby się na zimowe wycieczki wysokogórskie jako baton energetyczny „na czarną godzinę”. Była też pyszna owsianka alpejskich górali. Przepis znaleziono w książce Beaty Pawlikowskiej z takim oto przypisem: „To lekkie, pożywne i pyszne śniadanie [przy czarodziejskiej rozciągliwości czasowej posiłek poranny podano na kolację] wymyślone przez szwajcarskiego lekarza [!] Maksymiliana Bircher-Bennera ponad sto lat temu [!]. Wzorował się na prostym jedzeniu alpejskich górali. Podawał takie śniadanie pacjentom w swojej klinice [!], żeby nabierali sił i wracali do zdrowia[!]”. No i jak tu nie podać takiej owsianki podczas rozmowy o chorych w sanatorium w Davos. Kicia przyniosła ciasto w barwach szwajcarskiej flagi. Motyw wysokich gór pojawił się przy winie i czekoladzie. Podczas picia wina przytoczono wypowiedź jednego z bohaterów „Czarodziejskiej góry”, Settembriniego: „Kto nie podaje do stołu najlepszych, najdroższych gatunków wina, do tego w ogóle nikt nie chodzi, a jego córki zostają starymi pannami”.

Początkowo sądzono, że kuchnia na następnym spotkaniu będzie nawiązywać do tej alpejsko-szwajcarskiej. Omyłkowo ustalono, że w związku z tym, że jedną z lokalizacji, w której rozgrywa się akcja kolejnej pretekstowej książki, są Malaje (gdziekolwiek to jest), obowiązywać będą potrawy malajskie, a stąd już krok do kuchni hi-malajskiej. Jednakże w niniejszym protokole omyłkę sprostowuje się: przy omawianiu „Ostatnich historii” będzie obecna kuchnia malezyjska.

Książki z listy zaproponowanych do omówienia na klubiku w ciągu najbliższego roku z hakiem przyporządkowano do kolejnych miesięcy. Uzgodniono, że na przeczytanie (Struna rekomenduje sposób zalecany przez samego autora) zaplanowanej na marzec „Gry w klasy” potrzeba więcej czasu, więc tytuł ten będzie klubikowym pretekstem do spotkania w lipcu. Na następnym spotkaniu (19 lutego) omówione zostaną „Ostatnie historie” Olgi Tokarczuk. Można też dodatkowo lub zamiast przeczytać „Dom dzienny, dom nocny” lub „Prawiek i inne czasy” tejże autorki, bo spośród tych trzech tytułów „Ostatnie historie” są chyba najsłabsze (o ile jakąkolwiek „słabość” można przypisać Tokarczuk). W marcu lekturą główną będą „Pamiętniki Adama i Ewy” Marka Twaina. Stałe uczestniczki klubikowe uprasza się o niekupowanie tej książki, gdyż Struna nabyła je okazyjnie dla wszystkich -  egzemplarze czekają do odbioru w lokalu klubikowym.

Sprawy okołocovidowe uniemożliwiły udział w spotkaniu Poldzi i Błyskawicy. Stefa nadal zapracowana. Gazela wycierała w domu nosy gazelątek. Mały Lord też zakatarzony. Kicia przyniosła dla zebranych piękne podarki w złocie lub w srebrze. Struna obwieściła rychłą premierę nowej, ciekawie się zapowiadającej się publikacji o „małej ojczyźnie”. Pan Rex zachwalał wino domowej roboty, które zostanie będzie degustowane na kolejnym jubileuszowym (9 latek klubiku!) spotkaniu. Królowa zaprezentowała efekty swojego czteromiesięcznego ślęczenia wieczorami z szydełkiem w ręku. Przy omawianiu leżakowania Hansa Castorpa w sanatorium w futrzanym worku i pod kocem z wielbłądziej wełny wspomniano Polannę, która pewnie wygrzewa się pod iberyjskim słońcem.

„Finis operis”.

 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz