Protokół po "Czarodziejskiej górze" Tomasza Manna
Ośnieżone niczym w wysokich Alpach okoliczne szczyty
były scenerią dla spotkania, które jest już przeszłością, ale jednocześnie jest
wciąż obecne we wspomnieniach czy niniejszych zapiskach.
„Czarodziejska góra” wszystkim Uczestniczkom dłużyła
się podczas czytania, wywołała obawy, czy aby na pewno ta nudna książka będzie
pretekstem do rozmów, czy klubik książkowy nie jest zbyt prowincjonalny, żeby
podjąć w rozmowach temat lektury, którą zachwycają się najwybitniejsze umysły
świata.
Ale nie było źle. Wbrew wcześniejszym niepokojom
okazało się, że Uczestniczki wyciągnęły z książki wieczoru wiele wątków. Jednak
żeby ją docenić bardziej, wynieść z niej więcej, na pewno trzeba by ją było
przeczytać jeszcze i jeszcze i pewnie jeszcze raz. Bo to chyba książka, która ma
nową treść przy każdym kolejnym czytaniu, wpisując się w zmieniające się
elementy życiowego doświadczenia czytającego.
„Czas jest podobny nie do zegarów na dworcach, których
wskazówka posuwa się skokami, raz na pięć minut, lecz raczej do malutkich
zegarków, których wskazówki poruszają się niewidocznie, albo do trawy, która
rośnie niepostrzeżenie, aż pewnego dnia okazuje się, że urosła!”.
Czas. Zapętlający się. Rozciągliwy lub kurczący się
jak guma. Życie składające się z chorób i śmierci. Niezgoda na chorobę
zmieniająca się w przyzwyczajenie do niezgody. Zdrowie psychiczne, fizyczne i
duchowe. Chwila z życia młodego człowieka trwająca 7 lat. Poczucie przyspieszenia
z każdym rokiem upływającego czasu. Inna percepcja czasu przez młodych, inna
przez dojrzałych czy starych. Dysputy filozoficzne i pseudofilozoficzne.
Choroba prawdziwa i wmówiona. Miłość platoniczna, miłość umarła i negatywny
wpływ miłości na zdrowie. Poczucie czasu. Zmienna definicja godziny. Nic się
nie dzieje, nuda, a jednak dzieje się tak dużo. „Duchowe cienie rzeczy”. …zacieranie
się granicy między życiem a fikcją literacką.
Muzyczne tło rozmów stanowiła płyta Alison Goldfrapp „Felt
mountain” i jeden z albumów formacji Doves (wyjęty przez Strunę ze swojej płytoteki
ze względu na podobieństwo do nazwy miejscowości, w której rozgrywa się „Czarodziejska
góra”, czyli Davos). Wzorem Hansa Castorpa „szafarzem rozkoszy muzycznych” był Mały
Lord.
Cytując sanatoryjnego lekarza, życzono sobie „pomyślnej
przemiany materii” i z apetytem pałaszowano potrawy kuchni szwajcarskiej lub nawiązującej
do czasu. Najpierw była „pora na pora”, czyli sałatka porowa zaserwowana przez
Strunę w miseczce niczym z alpejskiej wsi. Królowa przygotowała Basler Leckerli,
czyli intensywnie migdałowo-miodowy piernik z Bazylei, który był tak twardy i
kaloryczny, że idealnie nadałby się na zimowe wycieczki wysokogórskie jako
baton energetyczny „na czarną godzinę”. Była też pyszna owsianka alpejskich
górali. Przepis znaleziono w książce Beaty Pawlikowskiej z takim oto przypisem:
„To lekkie, pożywne i pyszne śniadanie [przy czarodziejskiej rozciągliwości
czasowej posiłek poranny podano na kolację] wymyślone przez szwajcarskiego
lekarza [!] Maksymiliana Bircher-Bennera ponad sto lat temu [!]. Wzorował się
na prostym jedzeniu alpejskich górali. Podawał takie śniadanie pacjentom w
swojej klinice [!], żeby nabierali sił i wracali do zdrowia[!]”. No i jak tu
nie podać takiej owsianki podczas rozmowy o chorych w sanatorium w Davos. Kicia
przyniosła ciasto w barwach szwajcarskiej flagi. Motyw wysokich gór pojawił się
przy winie i czekoladzie. Podczas picia wina przytoczono wypowiedź jednego z bohaterów
„Czarodziejskiej góry”, Settembriniego: „Kto nie podaje do stołu najlepszych,
najdroższych gatunków wina, do tego w ogóle nikt nie chodzi, a jego córki
zostają starymi pannami”.
Początkowo sądzono, że kuchnia na następnym spotkaniu
będzie nawiązywać do tej alpejsko-szwajcarskiej. Omyłkowo ustalono, że w
związku z tym, że jedną z lokalizacji, w której rozgrywa się akcja kolejnej
pretekstowej książki, są Malaje (gdziekolwiek to jest), obowiązywać będą potrawy
malajskie, a stąd już krok do kuchni hi-malajskiej. Jednakże w niniejszym
protokole omyłkę sprostowuje się: przy omawianiu „Ostatnich historii” będzie obecna
kuchnia malezyjska.
Książki z listy zaproponowanych do omówienia na klubiku
w ciągu najbliższego roku z hakiem przyporządkowano do kolejnych miesięcy.
Uzgodniono, że na przeczytanie (Struna rekomenduje sposób zalecany przez samego
autora) zaplanowanej na marzec „Gry w klasy” potrzeba więcej czasu, więc tytuł
ten będzie klubikowym pretekstem do spotkania w lipcu. Na następnym spotkaniu
(19 lutego) omówione zostaną „Ostatnie historie” Olgi Tokarczuk. Można też
dodatkowo lub zamiast przeczytać „Dom dzienny, dom nocny” lub „Prawiek i inne
czasy” tejże autorki, bo spośród tych trzech tytułów „Ostatnie historie” są
chyba najsłabsze (o ile jakąkolwiek „słabość” można przypisać Tokarczuk). W
marcu lekturą główną będą „Pamiętniki Adama i Ewy” Marka Twaina. Stałe uczestniczki
klubikowe uprasza się o niekupowanie tej książki, gdyż Struna nabyła je
okazyjnie dla wszystkich - egzemplarze
czekają do odbioru w lokalu klubikowym.
Sprawy okołocovidowe uniemożliwiły udział w spotkaniu
Poldzi i Błyskawicy. Stefa nadal zapracowana. Gazela wycierała w domu nosy
gazelątek. Mały Lord też zakatarzony. Kicia przyniosła dla zebranych piękne podarki
w złocie lub w srebrze. Struna obwieściła rychłą premierę nowej, ciekawie się
zapowiadającej się publikacji o „małej ojczyźnie”. Pan Rex zachwalał wino
domowej roboty, które zostanie będzie degustowane na kolejnym jubileuszowym (9
latek klubiku!) spotkaniu. Królowa zaprezentowała efekty swojego czteromiesięcznego
ślęczenia wieczorami z szydełkiem w ręku. Przy omawianiu leżakowania Hansa
Castorpa w sanatorium w futrzanym worku i pod kocem z wielbłądziej wełny
wspomniano Polannę, która pewnie wygrzewa się pod iberyjskim słońcem.
„Finis operis”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz