Protokół po "Północy i Południu" Elizabeth Gaskell
Dzień dobry i dobry wieczór!
Od poprzedniego Spotkania Pod Pretekstem Książki
minęła pełna pora roku, w okolicznych rzeczkach sporo wody upłynęło (głównie ze
względu na wyjątkowo w tym roku deszczową wiosnę i pierwszą część lata),
klubikowe dzieci podrosły i osiągnęły kolejne etapy rozwojowe i ogólnie bardzo
się stęskniono za swoim towarzystwem. Kiedy w lutym omawiana była „Miłość”,
nikt nie spodziewał się, że następne w kolejce „Północ i Południe”
przedyskutujemy dopiero w lipcu. Życie zaskakuje, życie ma dla nas różne
niespodzianki, więc motto klubikowe „Carpe diem” jest ciągle aktualne.
1. Sporo czasu w rozmowach zajął sprawca kilkumiesięcznej
przerwy w spotkaniach książkowych, czyli wirus COVID-19. Mówiono dużo o tych
najprzykrzejszych tygodniach narodowej kwarantanny i o sposobach radzenia sobie
ze strachem, zamknięciem, z licznymi ograniczeniami. Porównywano prognozy
dotyczące nadejścia kolejnej fali korona- czy innego wirusa. Dzielono się
pomysłami na ujarzmienie epidemii we własnych głowach i wymieniano pozytywy,
które mimo wszystko Covid przyniósł (mniejsza zachorowalność na rotawirusa,
więcej czasu na czytanie książek i bycie z rodziną, większa biegłość w
posługiwaniu się teleinformatycznymi
narzędziami, docenianie swobody i możliwości spotykania się z innymi).
2. W ramach dostosowywania się do wytycznych związanych z
przeciwdziałaniem rozprzestrzenianiu się wirusa spotkanie we wczesnym etapie
odbyło się na tarasie. Jednak po parunastu minutach zaczął padać deszcz ... i
to było na tyle jeśli chodzi o zachowanie dystansu – obrady przeniosły się do
lokalu klubikowego. Starano się nie kichać na siebie (wyjątkiem był Mały Lord,
który, biedulek, mocno przeziębił się w reakcji na niedospanie i stres
wynikające z pierwszych tygodni pobytu w przedszkolu), śmiano się półgębkiem
(chyba że ktoś powiedział coś bardzo śmiesznego, wtedy jak zwykle śmiano się
prosto z trzewi) i jedzono mając usta w ciup. Do kolejnego spotkania
książkowego, które będzie 7 sierpnia, okaże się, czy ktoś się od kogoś czymś
zaraził podczas klubikowych obrad.
3. Jedną z pierwszych czynności tego wieczora było
odkorkowanie butelki szampana (korek wystrzelony z tarasu wylądował w skrzyni
warzywniakowej) – wychylono kielichy za zdrowie i za narodziny malutkiej
Gazelinki, miejmy nadzieję w przyszłości naszej siostry w czytaniu. Za Gazelę
trzymamy kciuki i życzymy jej rychłego ustawienia rutyny domowej w ten sposób,
żeby mogła jak najszybciej dołączyć do spotkań. Nadrobiono również zaległości
urodzinowe: Kici i Poldzi.
4. W omawianiu książki wieczoru uczestniczyła między
innymi dawno niewidziana en’ca minne z naszego warszawskiego klubiku-córki. Sporo
czasu zajęło odświeżanie sobie treści przeczytanej kilka miesięcy wcześniej
lektury. Po rzuceniu kilku haseł przypominających, sprawnie wymieniano się
wątkami i cytatami. Zgodzono się, że najzabawniej przedstawioną postacią był
opiekun głównej bohaterki, pan Bell. O Margaret pojawiły się różne zdania: a że
to głupiutka panienka, a że północne Milton było dla niej pierwszym kontaktem z
biedą, ciężką pracą, z chorobą i śmiercią, że i tak w końcu spikła się
Thorntonem (ta informacja była dla tych, które nie przeczytały „Północy...” do
końca). Książka wieczoru była fajna, choć nie zaszkodziłoby, gdyby była
krótsza. Zgodnie stwierdzono, że spośród dwóch książek Elizabeth Gaskell omawianych w ramach Spotkań, lepsze były
„Panie z Cranford”.
5. „Północ i Południe” sprowokowała krótką dyskusję na
temat często pojawiających się w literaturze XIX- wiecznej opisach zakochania
czy miłości między kobietą a mężczyzną. Powątpiewano, czy młodzi ludzie byli w
stanie pokochać się prawdziwie tylko rzucając sobie ukradkowe spojrzenia,
dotykając się przelotnie końcami palców, w półzemdleniu wspierając się na
ramieniu tej drugiej osoby. Przywołując własne doświadczenia z lat
wczesnonastoletnich zgodzono się, że jeśli chodzi o kobiety, to byłoby to
możliwe. Jeśli zaś idzie o młodych mężczyzn, to stwierdzono, że to raczej
niemożliwe, bo facet to jednak facet. Niestety, nie wykorzystano obecności na
spotkaniu Pana Rexa, aby doprecyzować temat. Jednak na kolejnym klubiku zada mu
się podchwytliwe pytanie, żeby dowiedzieć się, czy młody chłopak jest w stanie
pokochać dziewczynę tylko patrząc na nią lub zadowalając się jedynie widokiem
części jej łydki.
6. Książce wieczoru towarzyszyła swobodnie interpretowana
kuchnia kontrastowa. Kicia przyniosła fuczki, czyli połączenie bardzo bliskiego
Wschodu (Bieszczady jako miejsce, w którym Kicia fuczki jadła po raz pierwszy)
i Dalekiego Wschodu (kimchi domowej roboty jako główny składnik fuczków).
Struna w swoich grzankach z tapenadą i oliwką i z suszoną śliwką połączyła
południe z północą Europy. Królowa przygotowała pasiaste ciasto „zebra”, mufinki
z bezami i owocami (znane a z nieznanym owocem w środku, słodkie a kwaśnawe,
miękkie a lekko chrupiące) oraz koreczki, w których połączyła biel i czerń,
twardość i miękkość. Pojawiła się również pavlova z borówkami i bitą śmietaną w
aerozolu, która po parudziesięciu minutach leżenia na talerzu wyglądem
wpisywała się w kuchnię zaplanowaną na kolejne spotkanie, czyli nieurodziwą.
Były też dwa wina, maryjne i świętopiotrowe, stanowiące połączenie świętości i
rozpusty, sacrum i profanum. Jeden z wzniesionych toastów był za Królową
powracającą do alkoholizowania się.
7. Ogólne zaciekawienie, a wręcz zachwyt wzbudziła klapka
vel packa na muchy: plastikowa w kształcie róży ze zmyślnymi szczypczykami na
końcu służącymi do przenoszenia muszych trupków z miejsca egzekucji do kosza na
śmieci lub innego punktu utylizacji. Historia klapki-róży, która była romantycznym
prezentem sprawionym przez Pana Rexa swojej małżonce, wywołała wspomnienia o
najbardziej praktycznych prezentach, jakie Uczestniczki otrzymały od swoich
ukochanych.
8. Z okazji wejścia w dorosłość młodego Poldzia (któremu
to królewiczowi składamy życzenia, żeby zawsze zdążył do domu przed północą, bynajmniej
nie na dyni... to jest bani, i zanim z ostatnim wybiciem zegara zmieni się w
ropucha) ustalano najwłaściwszy moment wręczenia dziecku pamiątek z jego dzieciństwa
gromadzonych przez rodzicieli.
9. Bohaterami drugiego planu były klubikowe zwierzęta:
bookdogi Azoriusz i Grudosława oraz kot. Z uwagi na to, że większość uczestniczek
(z wyjątkiem Struny, jedynej „wierzącej, lecz nie praktykującej”) to jednak
kociary, przerzucano się opowiastkami o ich własnych i znanych im
sierściuchach. Szczególnie interesujące były historie o cotygodniowej lewatywie
wykonywanej pewnemu pochodzącemu z podejrzanej hodowli kotu czy sposoby
okazywania kociej wdzięczności takie jak przynoszenie upolowanych ptaków,
kretów, myszy, ryjówek czy choćby ciem i zostawianie ich rozbebeszonych
zewłoków na wycieraczkach.
10. W efekcie narodowej kwarantanny przeczytano już
większość z zaplanowanych na ten rok książek, które ekspresowo omówiono, jednak
nadal każda z nich będzie głównym pretekstem do spotkań. Następna w tej roli
wystąpi „Krótka historia stowarzyszenia nieurodziwych dziewuch i inne
opowiadania”.
Bądźcie zdrowi!
Do zobaczenia za 3 tygodnie!
k.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz