Protokół po "Pięciu osobach, które spotkamy w niebie" Mitcha Alboma
„Say hello to heaven…”*
Było jak zwykle radośnie i smacznie.
1. Listopadowa lektura trochę nas rozczarowała. To jest
przyjemna, spokojna lektura, ale na tyle lekka i nieangażująca, że u Poldzi
przegrała ze snem (bratem śmierci), a u innych nie pozostawiła większego śladu.
Napisana tak poprawnie, że czyta się ją jak wypracowanie szkolne. Porusza
sprawy oczywiste, stawia odwieczne pytania. Wędrówka głównego bohatera,
Eddiego, przez niebieską krainę przywiodła Strunie na myśl „Opowieść wigilijną”
i „Małego księcia”, no i „Boską komedię” – wiadomo. To książka bardziej dla
starszej młodzieży niż dla dojrzałych, wiekowych czytelników. Ale Królowa
zacytowała kilka fragmentów i wygłoszono kilka słów podsumowujących treść: że
dopiero w niebie dowiemy się, po co żyliśmy, i że tu, na ziemi wszyscy jesteśmy
ze sobą w jakiś sposób powiązani i wszystko, co nam się przydarza, jest po coś.
2. Struna wymieniła kilka osób, które chciałaby spotkać
w niebie – jedną z nich byłby Jeff Buckley, którego nostalgiczne piosenki
towarzyszyły rozmowom. Słuchano też utworów innego nieżyjącego muzyka – Davida Bowiego.
3. Słowem, do którego sprowadzały się niemal wszystkie
dyskusje tego wieczoru, był „paragon”. A związane było to z ogólnopolską, mocno
komentowaną w mediach, akcją urzędów skarbowych, które wysyłają swoich pracowników
na ulice, żeby znaleźli jak największą ilość przedsiębiorców, którzy nie
wystawiają paragonów. Pod koniec spotkania uczestnicy nie wychodzili już nawet
do toalety z obawy przed spotkaniem tam urzędnika, który zaskoczy ich pytaniem „A
paragon gdzie?”.
4. Rozmawiano także o kolejnej grupie zawodowej, która
w ostatnich tygodniach nie schodziła z pierwszych stron gazet – o strajkujących
policjantach. Przy okazji mówiono także o innych protestujących:
pielęgniarkach, nauczycielach, w myślach łączono się z tymi, którzy nie są
zadowoleni ze swojej pracy, którzy mają beznadziejnych szefów i którzy nie
zarabiają tyle, ile chcieliby zarabiać. Ze wszystkimi ciemiężonymi przez swoich
pracodawców solidaryzujemy się.
5. Poldzia barwnie zdała relację ze swoich wojaży
zagranicznych i pokazywała zdjęcia, na których piła wino u stóp Wieży Eiffla. Z
uwagi na fakt, że ustalano termin tradycyjnego okołobożonarodzeniowego wyjazdu
do niedalekiej wioski artystycznej, Poldzia z nostalgią wspominała czasy, kiedy
Pan Pold zrobił dla małych Poldziątek szopkę, w której w rolę Maryi i Józefa
wcieliły się lalki Barbie i Ken.
6. Kuchnia niebiańska okazała się dość słodka – na stole
były głównie potrawy zawierające cukier. Było ciasto „malinowa chmurka” (ze
sklepu), było ciasto z herbatnikami „niebiańska chmurka” (zrobione przez
Królową), był sernik „niebo”’ (wykonany przez Błyskawicę, która na wstępie
nałożyła każdemu solidna porcję, przez co uczestnicy do końca wieczoru czuli
się najedzeni i zasłodzeni), były galaretki w trzech odcieniach niebieskiego z
kleksami serka maskarpone z bitą śmietaną imitującymi chmurki, były babeczki z
niebieską galaretką i chmurką z bitej śmietany posypaną kolorowym deszczem
(wyszły z rąk Struny), były pokarm podniebnych mieszkańców, czyli ptasie
mleczko. Sekcję wytrawną reprezentowała sałatka „kuchnia niebiańskiego spokoju”.
Poldzia przyniosła białe wino w ślicznej szafirowej butelce.
7. Następne spotkanie odbędzie się 21 grudnia i
omawiany będzie Czechow: „Wujaszek Wania” i/lub „Trzy siostry” i/lub „Wiśniowy
sad”. Wprawdzie kuchnia rosyjska była już przy dyskusji nad „Dziennikami
kołymskimi”, ale było to tak dawno temu, że koniecznie trzeba powtórzyć ten
temat kulinarny.
Zostańcie w pokoju, który „osiągniesz tylko wtedy,
kiedy go sam zawrzesz ze sobą”.
k.
*Zainteresowanych, z jakiej piosenki pochodzi ten
fragment, odsyłamy do Struny.