Protokół po "Jądrze ciemności" Josepha Conrada
„Ciemność! Ciemność widzę!”
Ten cytat pochodzi z zupełnie innej bajki, ale
pasuje do tego, co uzgodniono na temat lektury wieczoru, czyli „Jądra ciemności”
Josepha Conrada.
1. Stwierdzono mianowicie, że trudno dostrzec głębię
książki, znaleźć powody do zachwytu, odnaleźć klucz, który otworzył „Jądru…”
drzwi do światowego sukcesu . To podobno najlepsza książka Conrada. Podobno.
Nas rozczarowała, nudziła, przytłaczała. Ciężko było skupić na niej uwagę
podczas czytania. W czasie lektury czekano na to „coś”, co sprawi, że i my
dołączymy do piewców twórczości Conrada. Ponadto proces czytania zakłócany był
przez palpitujące serce (Poldzia), co zupełnie nie było związane z treścią książki.
Po przeczytaniu i omówieniu książki dalej nie wiemy, na czym polegał fenomen
Kurtza, co w „Jądrze…” zafascynowało Francisa Forda Coppolę, że aż postanowił
zaadaptować je na duży ekran. Po raz pierwszy od dawna uczestniczy spotkania
mieli jedno zdanie na temat książki: ładnie napisana, ale nie spodobała nam
się. Rozważania na temat lektury podsumowano stwierdzeniem, że uczestnicy Spotkań
są prawdopodobnie zbyt mało oczytani lub zbyt prowincjonalni, żeby zrozumieć
sens książki. Z „Jądra…” zacytowano dwa fragmenty: pierwszy, wybrany przez
Strunę, to „Żyjemy, jak śnimy – samotnie”, drugi, będący ostatnimi słowami umierającego
Kurtza, wynotowany przez Królową, „Zgroza, zgroza”.
2. Tyle na temat książki wieczoru. Choć poniżej będzie
jeszcze o jądrze. Jeśli zaś chodzi o dyskusję, to wśród uczestników dała się
odczuć atmosfera starzenia się, co można było poznać po licznych tematach
związanych z chorobami i chorowaniem, lekarzami, szpitalami, kolejkami do poradni,
lekami, strzykaniem i łamaniem w kościach oraz z pogorszonym samopoczuciem w
ogóle. Polecano sobie sprawdzone specyfiki i medykamenty – i tak na ten
przykład Poldzia rekomenduje picie mocnej melisy (aby osiągnąć zamierzony efekt
zaleca się zaparzenie od razu całej paczki, zamiast bawić się w moczenie we
wrzątku mizernej torebeczki) i oliwy, a także codzienne zjadanie oliwek. Do
rangi prawie ordynatora urósł Pan Rex, który barwnie i ze szczegółami
sprawozdał swój pobyt w szpitalu oraz następujące po nim proces
rekonwalescencji i pielgrzymki po lekarzach specjalistach, które będą trwać co
najmniej do stycznia 2019 roku. Struna na przednówku jakaś taka zmizerniała i
smutnawa. Błyskawica przepracowana i zdołowana pogarszającą się sytuacją w
pracy. Królowa z osłabionymi mięśniami, ale za to ze zwiększającą się wagą.
Ponadto nieobecna Stefa też podobno goniąca w pracy resztkami sił i niedospana
Gazela z chorującym Gazelątkiem. Zgroza! Zgroza!!
3. Żeby jednak nie popaść w zupełną beznadzieję,
ciemność, depresję i nihilizm, trzeba powiedzieć o tryskającym energią,
zdrowiem i radością Małym Lordzie, który w czasie spotkania demonstrował
wszystkim swe nowo nabytą umiejętność chodzenia, a czasem nawet podbiegania.
Poza tym Mały Lord, zafascynowany orzeszkami arachidowymi (w łupinach), próbował
je położyć, przesunąć i wetknąć wszędzie, a zwłaszcza do swojej buzi (co mu się
w końcu udało). Mały Lord, siedząc na biodrze swojej mamy, pląsał z nią do
taktów niezwykle gorącej, rytmicznej i autentycznej muzyki z Konga w wykonaniu
Koffiego Olomide.
4. Przy ustalaniu menu towarzyszącego książce wieczoru
luźno interpretowano temat rdzennych mieszkańców Afryki, a szczególnie Konga, a
także tytuł i treść dzieła Conrada. Zaserwowano mianowicie: jądra ciemności,
czyli figowe kuleczki otoczone w maku (sprytnie wypatrzone w sklepie i
przyniesione przez Strunę), spontaniczne ciasto „Murzyn w dżungli”, czyli
połączenie tradycyjnego murzynka i zielonkawej nowości zabarwionej herbatą
matcha (upieczone przez Poldzię w temperaturze tylko trochę wyższej niż w Afryce),
herbatniki z białą i czarną czekoladą z wytłoczonym motywem żaglowca (zakupione
przez Królową), znakomite kanapeczki zwieńczone czarnymi półjądrami, czyli
maleńkie sucharki (Błyskawica wyczytała u Conrada, że Kongijczycy jedli dużo sucharów)
z serową pastą z tuńczykiem (tuńczyk, czyli ryba, a ryba, bo znaczna część
książki wieczoru rozgrywa się na wodzie), z połówkami oliwek na górze. Królowa
upiekła sernik Kongo (KOkos+maNGO) według przepisu znalezionego w internecie.
Był też pilaw po zanzibarsku i maharagwe, czyli potrawka z czerwonej fasoli.
Miały być jeszcze pieczone banany z lodami czekoladowymi, ale objedzeni jak
bąki uczestnicy wyperswadowali Strunie przygotowanie tego dobrze zapowiadającego
się deseru. Pito porto, przyniesione dawno temu przez Poldzię.
5. W związku ze zbliżającymi się świętami wielkanocnymi
prowadzono dość typową rozmowę o wyprawach na zakupy, poziomie czystości okien
w domach i robieniu porządków mniej lub bardziej gruntownych.
6. Kolejną książką, której poświęcimy spotkanie, będzie
„Wyspa Węży” Małgorzaty Szejnert – to najnowszy tytuł mistrzyni reportażu,
którą zamierzano przeczytać już dawno, dawno temu, ale jakoś zeszło. A zatem 13
kwietnia spędzimy z historią opowiedzianą przez panią Szejnert, a na zagryzkę
przygotujemy coś z kuchni szkockiej.
Życzymy smacznego jajeczka! I rychłej wiosny!
k.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz