Protokół po "Dziewczynie z rewolwerem" Amy Stewart
Hello!
Przy dźwiękach muzyki country i countrypodobnej odbyło się
kolejne spotkanie czytających kobiet, mężczyzn i psów. Choć i o innych
zwierzętach sporo było mowy. Rekwizytem dominującym był różowy prawie stetson z
gwiazdą szeryfa.
1. Wieczór poświęcony był „Dziewczynie z rewolwerem” Amy
Stewart. Poldzia zażądała, żeby napisać w protokole, że książki zdecydowanie
nie polecamy. Opinie pozostałych osób były bardziej pozytywne, pojawiły się
słowa uznania dla autorki za zadanie sobie trudu w zdobyciu informacji
historycznych na temat prawdziwej Constance Kopp i innych postaci, które za
sprawą pióra Stewart, stały się bohaterami powieści. Powieści poprawnie
napisanej (choć w książce znaleziono sporo błędów redakcyjnych i korektorskich),
jednak bez większej głębi. Ta książka jest
o tym, żeby „nie tchórzyć, kiedy dzieje się coś złego – nam lub komuś
innemu. Nie uciekamy i nie chowamy się”. Constance Kopp była odważna i mimo trudnej
sytuacji, w jakiej znajdowały się kobiety na początku dwudziestego wieku w
Stanach Zjednoczonych, dostępnymi środkami walczyła o sprawiedliwość i
zadośćuczynienie za krzywdy.
2. Książka rozczarowuje pod względem przewidywalności akcji i
„bladych” charakterów. Dziwi rozgłos, który premiera „Dziewczyny…” miała na
polskim rynku czytelniczym, gdzie mówiono, że to książka o pierwszej
kobiecie-szeryfie. Sądzono, że czas i miejsce akcji to wczesny głęboki Dziki
Zachód. Okazało się ostatecznie, że Constance na końcu książki dostaje propozycję objęcia
stanowiska zastępcy szeryfa, a jej zadanie to nie uganianie się za złymi
kowbojami i ściganie wyjętych spod prawa złoczyńców, ale praca detektywistyczno-policyjna.
Niby podobne, ale jednak inne. Strunie brakowało w książce fotografii
prawdziwej Constance Kopp. Nieco szokująco brzmiały wszystkie przytoczone w lekturze
nagłówki z gazet przedstawione jako pochodzące z epoki.
3. Pomimo że w książce w kwestii gastronomicznej (z racji
rodowodu rodziców sióstr Kopp) dominuje kuchnia europejska, u nas jednak królowała
kuchnia „dzika”. Pito piwo o smaku cydru pod nazwą „Dziki sad”, pito „Dzikie
wino” – bezalkoholowy napój jabłkowo-winogronowy, pito kalifornijskie wino
alkoholowe (w spożyciu przodowała Poldzia), pito również herbatę z dzikiej
róży. W sferze jadła wykazano się dużą dozą wyobraźni i kreatywności. Stefa,
która ,odziana w kowbojską koszulę w kratę, pojawiła się po raz pierwszy po
długiej nieobecności, miała pomysł, żeby zaserwować tatara – surowe zmielone
mięcho, którym na pewno raczyli się zdobywcy Zachodu. Jednak ostatecznie
zdecydowała się na carpaccio buraczane na rukoli, mające imitować rozszarpane
na trawie zwierzę prerii. W czasie pochłaniania carpaccio Struna, która jak
rasowa kowbojka ubrana była w dżinsy, znalazła w rukoli koniczynkę. Choć nie
była to koniczynka czterolistna, wierzymy, że przyniesie Strunie szczęście. Królowa
upichciła czerwoną soczewicę z warzywami zawiniętą w kukurydziane placki.
Konsumowano też kabanosy i suszone jabłka, które przypominały o wysuszonym
mięsie i owocach wożonych przez jeźdźców w czasie konnych podróży przez
amerykańskie pustkowia. Zgodnie z indiańską recepturą Struna przygotowała
potrawkę z indyka, w skład której wchodziła także czerwona fasola, kukurydza, dynia i soczewica.
Błyskawica upiekła kurczakowe skrzydełka z Dzikiego Zachodu oraz kowbojskiego
indyka, do którego przyrządziła znakomitą surówkę białej kapusty. Poldzia
przyniosła spory zapas „dzikich” ciasteczek „bezowych” (bez glutenu, bez jajek,
bez czegoś tam jeszcze). Ich dzikość polegała na tym, że były zrobione m.in. z
ryżu brązowego, czyli prawie z ryżu dzikiego.
4. Trawieniu sprzyjały przyjemne dla ucha pieśni Boba Dylana
oraz wdzięczne melodie grane i śpiewane przez Neila Younga. W trakcie
biesiadowania wymieniano się ciekawymi pomysłami kulinarnymi, przepisami,
porównywano niedawno odkryte nowe smaki i potrawy. Przy okazji dyskusji
gastronomicznych rozmawiano o żywieniu psów i kotów. Błyskawica ujawniła
tajemnicę poliszynela dotyczącą tego, że dla swojego kotka-rekonwalescenta
gotuje rosół z fileta z kurczaka, gdyż tylko owym rosołem żywi się jej pupilek.
Na tapecie były również inne zwierzęta domowe (żaby, żółwie, rybki, króliki), o
których najwięcej do powiedzenia miała Poldzia.
5. W ogóle Poldzia dużo mówiła. Im więcej wina wypiła, tym
szybszą i bardziej kwiecistą mową się posługiwała. Zebrani z zapartym tchem
wsłuchiwali się w jej wakacyjne opowieści o bezpalcym właścicielu żaglówki. Ze
zdziwieniem przyjęto wiadomość, że w czasach szkolnych Poldzia była mistrzynią
w rzucie piłką (nomen omen) lekarską. Pod koniec spotkania język Poldzi był już
tak splątany, że zgromadzeni nie całkiem wiedzieli, czy jej pierworodny został
poczęty z premedytacją czy z premedykacją. Właścicielka Azoriusza była totalnie
zaskoczona zaobserwowaną sytuacją, w której Poldzia, początkowo niechętna i
wroga wobec jej pięknego pieska (odgrywającego tego wieczora rolę dzikiego
mustanga w kolorze prerii), w dalszej części wieczoru miziała się z
Azoriuszem i nawet wzajemnie całowali się po pyszczkach. Ponadto, co jest
karygodne z uwagi na młodociany wiek Azoriusza, Poldzia poiła go winem z
własnego kieliszka.
6. W rozmowach poruszano się także w obszarach pracy zawodowej,
dzielono się trudnościami i kłopotami, wspierano się w zmęczeniu. Poldzia
ogłosiła, że obecnie potrzebny jest jej masażysta – najlepiej nagi i
przystojny.
7. Ustalono też kolejny termin spotkania: 9 grudnia. Dyskutować
będziemy o „Dziewczętach z Nowolipek” Poli Gojawiczyńskiej. Kuchnia lipna lub
nowolipna.
No to do następnego zobaczenia!
k.