Protokół po "Cynkowych chłopcach" Swietłany Aleksijewicz
Witajcie!
Czytanie takiej książki jak „Cynkowi chłopcy” w
czasie, kiedy za naszą wschodnią granicą ciągle trwa woja, a Rosja wciąż chce
pokazać, że jest mocarstwem i że może robić, co chce, nie jest łatwe.
1. Ta pozycja, chyba nieco mniej znana w dorobku
Aleksijewicz, tak jak po jej opublikowaniu w Białorusi wzbudza dyskusję, po raz
kolejny stawia pytanie, jak to jest możliwe. Jak to się stało, że aż przez 10
lat młodzi ludzie byli wysyłani do Afganistanu po to tylko, żeby powrócić w
trumnie lub, jeśli żywi, z rozwaloną psychiką, ze zrujnowanym życiem. Jak to
się dzieje, że naród rosyjski od dziesiątek lat tkwi w totalitaryzmie, daje się
karmić propagandą, wierzy we wszystko, co im szaleńcy u władzy powiedzą. Dlaczego
od ponad dwóch lat, mając za sobą dramatyczne wydarzenia wojenne XX wieku,
Europa i świat pozwalają na to, aby w Ukrainie płynęła ludzka krew. Wojna to
gigantyczny biznes dla wielu krajów, nawet dla tych (a może przede wszystkim
dla tych) pozornie z nią nie wiązanych. Ale pieniądze to nie jedyna odpowiedź
na te pytania. Aleksijewicz pyta: „Kim jesteśmy? Dlaczego z nami można robić
wszystko, co się chce?”.
2. Swietłana Aleksijewicz, specjalistka od reporterskich
opowieści o życiu w ZSRR, w „Cynkowych chłopcach” próbowała zachować pamięć o
tych ponad 15 tysiącach radzieckich żołnierzy „internacjonalistów”, którzy
zginęli podczas trwającej 10 lat wojny w Afganistanie. Próbowała również zebrać
i pokazać choć część emocji tych, którzy w sposób mniej lub bardziej pośredni
byli ofiarami tej wojny. Niezmiernie ciekawe światło w kontekście „Cynkowych
chłopców” rzuca opisany w drugiej części proces, który autorce wytoczyły
niektóre z opisanych postaci, ale tak naprawdę, jak twierdzi Aleksijewicz,
proces wytoczył jej dawny reżim.
3. Każda matka, która ma choć jednego syna, czytając tę
książkę czuje trwogę. Każdy rodzic czytający co wieczór bajeczki swojemu
dziecku zaczyna się zastanawiać, czy nieświadomie nie karmi go mitami,
opowieściami o gierojach, niezniszczalnych bohaterach, którzy swoje życie
poświęcą dla sprawującego władzę, dla ojczyzny, dla idei. Każdy wychowany w
czasach PRL robi przegląd swoich lektur z młodości i zaczyna dostrzegać w nich
propagandę, która ukształtowała wiele powojennych pokoleń.
4. Ze względu na emocjonalny ładunek trudno się czyta
„Cynkowych chłopców”. To zdarzyło się przecież nie aż tak dawno. I w pewien
sposób książka ma swoją kontynuację w formie napaści Rosji na Ukrainę. A
jeszcze kiedy doda się bardzo wstępnie omówiony pretekst do spotkania w
kwietniu, czyli „Mój mały zwierzaku”, to już zupełnie robi się ciężko,
pesymistycznie i beznadziejnie. Obecna na spotkaniu Poldzia skrytykowała dobór
lektur w tym roku – że wszystkie są takie dołujące, a ona potrzebuje czegoś
optymistycznego. No cóż, nie zawsze da się śmiać, kiedy wojna nie pozostaje na
kartach książki, ale dzieje się właściwie tuż za drzwiami. Niemniej jednak
literatura może podnosić na duchu, uprasza się więc o przedstawienie propozycji
książek radosnych, zabawnych, poprawiających humor, które mogłyby zostać
omówione na kolejnych spotkaniach.
5. Muzycznym tłem były aż cztery albumy amerykańskiej
formacji The Afghan Whigs: „1985”, „Black love”, „Congregation” i „Gentlemen”.
Na stole pojawiły się potrawy kuchni białoruskiej i afgańskiej. Stefa upiekła
ciasteczka z często używanym w Afganistanie kardamonem. Struna zrobiła cybriki
białoruskie, czyli idealnie okrągłe ziemniaczane kuleczki, które podała z sosem
jogurtowym. Królowa przygotowała sashni, czyli białoruskie placuszki z
twarożkowym farszem. Przyrządziła też khayle, to znaczy górę ryżu basmati otoczoną
zasiekami z zielonego omletu, według przepisu afgańskich żydów górskich.
Poldzia przyniosła pistacjowe pociski i ciasteczkowe domy, które te pociski
szczęśliwie ominęły. Było też ciasto przypominające surowe góry Afganistanu.
6. Rozmawiano o różnych aktualnych tematach. O kapuście
kiszonej. O remontach. O wymianie tapicerki meblowej. O planach zdobycia
umiejętności szycia na maszynie (Stefa, do dzieła!). O zmęczeniu pracą. O
PIT-owej gorączce. O niepokojach sercowych. O urządzaniu mieszkania i zakupie
książek. O katolicyzmie w wydaniu polskim, który wyprał mózgi wielu pokoleniom
to tego stopnia, że człowiek stracił kontakt z samym sobą. O zbliżających się
wyborach samorządowych. O Tylor Swift – podobno jakiejś celebrytce. O
papierowych samolotach zrobionych przez Małego Lorda, które Struna ochrzciła
mianem „białych tulipanów” (w kontraście do „czarnych tulipanów”, czyli
samolotów przywożących z Afganistanu cynkowe trumny z ciałami zabitych tam żołnierzy).
O tym, żeby nie dać się zwieść skomercjalizowanej literaturze
okołoholokaustowej.
7. Kolejne spotkanie zaplanowane jest na 19 kwietnia.
Omówiona zostanie kolejna ciężka książka – „Mój mały zwierzaku” młodego holenderskiego
pisarza Marieke Lucasa Rijnevelda. Kuchnia, wiadomo, z polderów, z tulipanowych
pól, z obór wypełnionych krowami holenderkami.
Zostańcie w pokoju!
k.