Protokół po "Wędrownym zakładzie fotograficznym" Agnieszki Pajączkowskiej
Cześć!
Ze sporym poślizgiem czasowym wjeżdżamy na scenę z
protokołem.
1. Zacząć należy od tego, że Uczestniczki zostały
dowiezione na spotkanie Wesołym Książkobusem, który, zbierając je kolejno z
wyznaczonych miejsc przystankowych, objechał pół miasta i zaliczył co znaczniejsze
korki. Rozmowy na temat „Wędrownego zakładu fotograficznego” zaczęły się już w
trakcie tej fascynującej podróży.
2. W dużym skrócie książka się podobała. A w szczegółach:
autorka opisała swoje obserwacje poczynione w czasie kliku wakacyjnych wypraw starym
busikiem wzdłuż wschodniej granicy Polski. Te obserwacje przypominają zapiski z
dziennika albo zdjęcia – fragmenty opowieści, niepełne historie, migawki, luźne
wątki, które jednak, jak kawałki puzzli, układają się w obraz. Te „zdjęcia z podróży”,
podobnie jak w przypadku prawdziwych fotografii, są przedstawione czytelnikowi
do przyjrzenia się i własnej interpretacji. Tutaj nikt nikomu nie sugeruje,
jacy generalnie są ludzie mieszkający tuż przy granicy z Białorusią czy
Ukrainą. Czytelnik sam sobie musi połączyć te kawałki opowieści, żeby zrozumieć
(albo choć próbować zrozumieć), co to jest ta Polska Wschodnia i dlaczego jest
taka, jaka jest. Jednak według niektórych Uczestniczek brakuje głównej
historii, a książka jest zbyt wielowątkowa.
3. Podczas lektury zwrócono uwagę na opisaną przez Pajączkowską
gościnność swoich rozmówców. Daje się wyczuć, że ludzie mieszkający w regionach
wschodnich jakoś bardziej żyją w zgodzie z naturą. Jednocześnie z tych „obrazków
z podróży” wyłania się obraz biedy, tymczasowości i ciągłego strachu przed koniecznością
ucieczki z tym, co można zapakować do torby w ciągu 15 minut.
4. Dyskusje towarzyszące dotyczyły chorób psychicznych
dotykających jakby coraz większej ilości osób z coraz bliższego otoczenia.
Mówiono o depresji i o starzeniu się. Mówiono o trwającej wojnie w Ukrainie i
Ukraińcach, jak Polscy przed kilkudziesięciu laty, zmuszonych do zostawienia
swoich domów, swojego kraju, bo ktoś postanowił zarobić na wojnie jeszcze
trochę więcej -władzy, rozgłosu, pieniędzy. Mówiono o wojnie tak naprawdę
trwającej cały czas, o wojnie tym bardziej bolącej, gdy rozgrywa się w którymś
z afrykańskich krajów, o którym nawet nie wiadomo, gdzie na mapie dokładnie się
znajduje. O wojnie za naszą granicą, u naszych sąsiadów, w Europie wie cały
świat. O wojnie w krajach Trzeciego Świata się nie mówi.
5. Mały Lord pół wieczoru rysował auta we wszystkich
kolorach tęczy. Wykorzystał do tego pachnące pisaki. Ta praca tak go zmęczyła, że
zasnął zwinięty jak rogalik pod kocykiem w drugiej części spotkania.
6. Na wyobraźnię uczestniczek bardzo wpłynęła barwna
opowieść Kici o tym, jak zanosiła kał do badania – chciała to zrobić
dyskretnie, bo miała jednakże pewne opory w demonstrowaniu, że w torebce niesie
swoje fekalia, ale odbiorczyni materiału do badania narobiła jej przy
wszystkich obciachu, dopraszając się na korytarzu pełnym ludzi przekazania
próbki.
7. „Wędrowny zakład fotograficzny” zainspirował Uczestniczki
do przyniesienia jedzenia, które nadawałoby się na wycieczkę, czyli coś „na
szybko”, coś gotowego, coś kupionego. Na stole pojawiły się zatem: sklepowe
babeczki (nawiązanie do niedawnej Wielkanocy katolickiej i trwającej Wielkanocy
prawosławnej) dostarczone przez Strunę oraz przygotowany przez nią wiosennie
odświeżający chłodnik tatarski. Z „gotowców” były też chipsy, ciastka w
kształcie opon autobusowych, chrupki reksie (nawiązujące do wiejskich Reksiów,
Azorków i Burków) oraz rogaliki z marmoladą (które zwiodły prawie wszystkie
Uczestniczki – smakowały jak domowe, a zostały zakupione w pobliskim GS-ie). Stefa
zrobiła warstwową sałatkę „z puszki/puszczalską/puszczańską”, czyli taką, w
skład której weszła między innymi fasola z puszki, a wiadomo, że w czasach
młodości Uczestniczek zabieranie na wycieczki żywności w puszce (mielonka,
paprykarz, pasztet) było standardem. Kicia i Królowa niezamierzenie zsynchronizowały
swoje działania kuchenne – obie przygotowały tortille, w porcjach na jeden kąsek,
znakomitych w podróży. Poldzia przyniosła wór pełen batoników – idealnie
nadających się do uzupełnienia energii podczas wyczerpujących wędrówek, ale smakujących
równie dobrze podczas leniwej konsumpcji w pozycji siedzącej na sofie. Do picia
Stefa zaproponowała zieloną herbatę z truskawkową nutą, bo taka kompozycja
smakowa kojarzy się z latem, wakacjami, zielenią.
8. Ilustracją muzyczną do spotkania ścieżka dźwiękowa do
filmu „Into the Wild”, ze zdjęciem autobusu zagubionego wśród alaskańskich
bezdroży na okładce. Słuchano też płyty „Wykorzenienie” zespołu Kapela Ze Wsi
Warszawa.
9. Kolejne spotkanie będzie miało miejsce 20 maja.
Kuchnią towarzyszącą będą potrawy z krajów, z których pochodzą bohaterowie
książki Tomasza Michniewicza „Chrobot”.
Cieszmy się wiosną! Planujmy wakacyjne podróże!
k.