Protokół po "Opowiadaniach bizarnych" Olgi Tokarczuk
Szanowni Państwo!
I oto po raz kolejny uczestnicy Spotkania Pod Pretekstem
Książki byli świadkiem nadejścia kalendarzowego lata i wyrazu ulgi pojawiąjącej
się na twarzy tych, którzy ostatkiem sił dobrnęli do końca roku szkolnego.
1. Najnowsza pozycja w literackim dorobku Olgi
Tokarczuk była powodem do poruszenia kilku intersujących wątków w rozmowie. Mimo
że Gazeli się „Opowiadania bizarne” nie podobały (Błyskawicy też trochę nie), to
wspomniano w dyskusji chyba wszystkie krótsze i dłuższe historie z książki.
Błyskawica powiedziała, że mogłaby Tokarczuk podsunąć kilka ciekawych pomysłów
na kolejne opowiadania w tej konwencji – wszystkie pochodzące z jej dziwnych
snów. Dla Gazeli pewne aspekty były niedopuszczalne ze względu na gazelą
sztywność w myśleniu. Mimo wcześniejszych mało entuzjastycznych deklaracji co
niektórych, wszyscy zgodnie stwierdzili, że „Góra Wszystkich Świętych” była
najlepszym opowiadaniem w zbiorze, a „Przetwory” były najbardziej zabawne.
Każda z historii opowiedzianych przez Tokarczuk jest jak ze snu (czasami jak z
koszmaru), każda zostawia w czytającym niepokój, znak zapytania co do poprawności
interpretacji zakończenia, po przeczytaniu każdej zostają w głowie obrazy, czy
choćby obrazeczki, migawki, które trudno będzie wymazać. Język, którym „Opowiadania…”
są napisane, jest ładny, wyszukany, precyzyjny, ale nie przytłaczający i
nachalny. Dostrzeżono pewne podobieństwa do wcześniejszych książek tegorocznej
laureatki Nagrody Bookera i nabrano ochoty na zapoznanie się z „Księgami
Jakubowymi” (Stefa) czy odświeżenie sobie „Biegunów” (Królowa).
2. A tak w ogóle spotkanie zaczęło się od tego, że
córka Błyskawicy, czyli Błyskawica Juniorka zaprezentowała zabranym najnowsze
produkty jednej z czołowych firm kosmetycznych z górnej półki. Na pierwszy
ogień poszły te wszystkie kremy, serumy i peelingi, które po zastosowaniu dały
efekt satynowych dłoni. Potem były różne mazidła na twarz i na końcu perfumy. Największym
wzięciem cieszyły się preparaty odejmujące lat oraz zapachy z fitoferomonami,
mającymi przyciągać samców. Niestety, mimo odpowiedniej grupy docelowej,
Juniorka nie zrobiła tego wieczoru transakcji życia – nie sprzedała nawet
preparatów odmładzających.
3. Kuchnia bizarna – jak zwykle uczestniczki wspaniale
wywiązały się z postawionego im zadania. Dania faktycznie były niecodzienne,
dziwne, ale pyszne. Stefa zrobiła świetnie przyprawione chipsy z bobu i
przyniosła sok tłoczony z buraków zestawionych w dziwny sposób z grejpfrutem,
imbirem i jabłkiem. Błyskawica przyniosła dziwnie wyglądające kawałki parówki
nanizane na makaron spaghetti. Królowa upiekła ciasto białe brownie, czyli
blondie i przyrządziła okonomuyaki, czyli placuszki z białej kapusty
(zadziwiająco pyszna potrawa). Zaraz po przybyciu do lokalu Struna zajęła się
smażeniem hereczniaków, czyli kotlecików z kaszy gryczanej z twarogiem. A
Gazela przyniosła żółtą herbatę –znakomitą. Oprócz tego zostały podane
przetwory (i nie były to grzypki) – szczególnie Gazela, za nic mająca sobie
konsekwencje dermatologiczne dnia następnego, zajadała się marynowanymi
warzywami.
4. Biorąc pod uwagę fakt, że lato to kumulacja urodzin
prawie wszystkich bywalczyń klubiku, te, które świętują swój jubileusz w
czerwcu, lipcu i sierpniu, zostały obdarowane książkowymi prezentami oraz
zadaniem, aby po lekturze rozważyły ewentualność zarekomendowania otrzymanej
książki jako pretekstu do kolejnych spotkań.
5. W trakcie spotkania miało miejsce kilka dziwnych
rzeczy: po raz pierwszy dyskusjom nie
towarzyszyła żadne muzyka (chyba że zaliczymy elektroniczne melodyjki wygrywane
przez plastikowe zabawki Małego Lorda); Pan Rex był na spotkaniu, ale tak jakby
go nie było –wpadał do lokalu na ułamki sekund i zaraz wracał do swoich zajęć
(ich charakter nie zostanie ujawniony ze względu na strach przed pojawieniem
się pod lokalem po przeczytaniu tych słów tłumu protestujących wegetarian);
Struna wkłada kwiaty do książek; Mały Lord pierwszy raz nie zjadł swojej
wieczornej porcji kaszki (ale biorąc pod uwagę, że wcześniej zjadł troszkę
ciasta, placków gryczanych, bobu i marynowanej marchewki i zapił to wszystko
sokiem z buraka, to jego brak apetytu jest wytłumaczalny); nie było Poldzi, a
bookdog Azoriusz był dziwnie nieobecny duchem (ciałem w sumie też, bo beztrosko
w ogrodzie obgryzał kość). A na koniec uczestnicy spotkania rozjechali się do
domów o bizarnie wczesnej porze.
6. W związku z postulatem Stefy, aby planować książkowe
preteksty dwa miesiące do przodu (bo gdy uzgadniamy tylko jeden tytuł, Stefa
kupuje go w księgarni internetowej, ale dokłada do koszyka wiele innych książek
i w efekcie niebezpiecznie zbliża się do wysokiej kwoty łącznej gwarantującej
darmową przesyłkę), ustalono, że w lipcu porozmawiamy o „Białowieży szeptem”
lub/i o „Simonie”, a w sierpniu będzie „Dom duchów” Allende.
7. Kolejne spotkanie odbędzie się 20 lipca. Proszę
przygotować się z kuchni białowieskiej.
Kolorowych snów.
k.