Protokół po "Zmorach" Emila Zegadłowicza
Serwus-oberwus!
Zmorowatą porą zmorowaci bywalcy Spotkań Pod Pretekstem
Książki zasiedli w zmorowatym lokalu, aby porozmawiać o zmorowatych Wołkowicach
i „Zmorach” Emila Zegadłowicza.
1. Pierse ceba powitoć nowom dziołche w nasym gronie. Fala,
młódka niekiepsko, przyniesła pysne jedzonko i biołego kruka. Nie ptoka, znacy
sie, ale ksiąske o Zegadłowiczu „Pan na Gorzeniu”, którą racyj sie nie dostanie
w sklepie. Musieli my troche powiedzieć Fali o poczontkach nasego klubiku i o
kluczu w doborze lektur (kluczem jest brak klucza). Falę witomy i momy
nadzieje, ze od teroz bedzie już stale przychodzić na nase spotkania.
2. „Zmory” – nasermater! Co to była za dyskusja! O Wołkowicach
–„urzędniczym mieście, więc dziadowskim”. O pisorzach sprzed wieku. O dzieckach
w downych czasach i dzisioj. O języku w ksiązce – słowotwórstwie, myślnikach,
dwukropkach i innych, używanych w nadmiarze, znakach: z jednej strony Zegadłowicz był podobno
posądzany o grafomanię, a z drugiej może wyprzedził w swoim pisarstwie
wszystkich o sto lat i już wtedy używoł dzisiejsego języka fejsbukowego –
pełnego - - -, :, ;) i --:,. Cięsko było się niektórym wciągnąć w lekturę
(Poldzia siedła se na pindziesiontej stronie i ani chu chu dalej z cytoniem nie
posła), ale nowet ci, co troski gorzyj sie do spotkania przygotowali, cynnie
ucestnicyli w godaniu o ksiąsce (przy okazji Pan Rex zdradził sie, ze wbrew
deklaracjom, że un nie cyto, podcytywoł ksiązke i cołkiem dobze się
orientowoł w akcji). Aha, w ksiązce wołkowicka gwara została podniesiona do
rangi języka beskidzkiego. Dali my Poldzi zadanie domowe: docytać „Zmory” do
ostatniej strony, a w czasie czytania zwrócić uwagę na postać prostytutki
Poldzi i pieska Znajdy.
3. Muzycne dziołchy, Struna i Królowa, znalozły fragment o
muzykusie dziadku Vlaście Komendzie, który skonstruował między innymi harfę
eolską. Harfę dziadek zawieszał w ogrodzie, wioter w niom dmuchoł, tymu dziadek
nazwoł to „Grający ogród”. Czyli… Soundgarden!!! Za to żona Vlasta, babka Aninka strasnie nos przeraziła. Był
to łokropny, wyuzdany, opętany żądzą seksu i piniędzy babsztyl, który własnom
córke wpędził do grobu.
4. Inacyj teroz paczymy na pieśń Pierwszej Brygady
Strzeleckiej, a zwłasca na fragment „Na sztos rzuciliśmy swój życia los. Na
sztos! Na sztos!” (zainteresowanych odsyłamy do lektury „Zmór”). Z tematów
muzycznych to przywołali my tes znaną dawnij wołkowicką dumkę, ale jej tu nie
przytoczymy, bo by sie dziecka mogły zgorszyć.
5. Doszli my do wniosku, że Zegadłowicz bardzo lubił psy, co
dało się wyczuć, czytając w „Zmorach” fragmenty o psie Torusiu, a zwłaszcza
opisy dotyczące Znajdy z ulicy Tarzańskiej. Bookdog Gruda była wdzięczną
ilustracją do przytaczanego fragmentu: „Z ziemi na krótką chwilę w kształcie
zwierzęcym zjawiona – była duszkiem pogody, bezinteresownego uśmiechu”.
6. Poldzia i Pan Rex fajne rzecy godali o chłopockach, źgacach,
kirusach pierońskich, wątłych pacholętach i o tym, jak to jest z głupimi
śpikami, któzy zaczynajom rosnąć, dojrzewać, przemieniać się w chłopów.
Niektóre fragmenty ksiązki (zwłasca te o spowiedzi i piersych doświadczeniach z
kobitkami) przywodziły na myśl „Popiół i żar” Franka McCourta.
7. Struna przyniosła strasnie cięski album o downych
Wołkowicach. To naprowde było cudowne, jak my se tak paczyli na fotografie miejsc,
które dość szczegółowo były łopisane w „Zmorach”. Wykorzystali my też współczesnom technologie i
sprowdzili my, gdzie mógł być bajzel u Rozy „na kilometrze”. Pan Rex mówi, że
to musiało być niedaleko miejsca, w którym dzisioj stoi kościół.
8. Sporo my se godali o tym, jak się skutecznie wytłumaczyć
przed policjontami, gdy uni zaczymajom kogoś na gościńcu za przekrocenie
prędkości (Poldzia) lub jazdę bez włonconych świateł i zapiętych pasów (Pan
Rex). Pojawił się tys postulat, aby lokalna władza zlikwidowała dwa progi
zwalniające, znajdujące się na ulicy, przy której siedzibę ma nas klubik
książkowy. Otóż argumentowano, że te progi narażają na niebezpieczeństwo
uczestników spotkania, którzy przyjeżdżajom pojazdami na klubik, bo uczestnicy
ci, w pośpiechu jadom między tymi progami i mogom wjechać czołowo na inny
pojazd mknący z naprzeciwka.
9. Pojedli my fes. Struna przeprowadziła śledztwo
historyczno-kulinarne i znalozła odpowiedź na pytanie, co to była „prażucha”,
która pore razy pojawiła się w „Zmorach”. Co wiencyj, Struna przygotowała takom
prażuche! – to były pysne, łopiekane zimnioczki, podane z cebulkom i skwarkami.
Na stole pojawiło się sporo innych, występujących w ksiązce wieczoru potraw.
Były kanapki z jojkiem na twardo. Były łobwarzanki. Były flacki (przygotowane z
łogromnym zaangażowaniem przez Mamę Królowej). Była hyrbota z cytrynkom i nutką
waniliową (wprawdzie w ksiązce pili hyrbote z sokiem porzeczkowym, ale nie
mieli my takiego soku, więc był inny dodatek). Poldzia przyniesła wafelki z wołkowickiego
Mafo. A Fala upiekła plocek, który się jej kojarzy z dzieciństwem - murzynek w
wersji „po pańsku”: z bakaliami, czekoladą i dekoracjami przypominającymi kamienie
szlachetne. Było tes ciasto żurawinowe z nutą pomarańczową.
10. Popili my cołkiem sporo: Struna przyniesła tokaja, czyli
węgrzyna (który powinien był się pojawić podczas omawiania „Żaru”). Poldzia
przyniesła wołkowickie wino Carlum. Królowa postawiła dekadencko brzmiący
muscat. Fala sączyła se cały wiecór cydr warecki (dziękujemy, Pejo!). A Pan Rex
wyduldoł pare pusek piwecka.
11. Pogodali my tysz o podrobach (czyli potrawach dla
wegetarian, gdyż, jak wiadomo, słowo „podroby” pochodzi od określenia
„podrabiane mięso”, czyli nie prawdziwe mięso) – o sercach drobiowych,
żołondkach, wątróbkach. Przy okazji Struna łopowiedziała nom o swojej cioci,
która z duzom przyjemnościom zjadała kurze łapki.
12. Bardzo my sie pośmioli, gdy my se godali o tatuażach – o
tym, jak te wszyskie serduska, pieski, delfinki i rózycki bedom wyglondać za 30
lot. No przykłod tako róza na zwiotczałym i obwisłym ciele bedzie wyglondać jak
bluszcz.
13. Ważnym tematem rozmów było lokalne środowisko twórców sztuki
i artystów. Przy tym temacie wyszło, że małżonek Poldzi jest bardzo niestereotypowym
chłopem, bo i gotuje, i sprzonto w domu, i czyto (czyto tak dużo, że as
zaniedbuje swoje obowiązki domowe). Pan Rex tyż cołkiem sporo robi w domu. Dzisgo,
jakie to teroz chłopy som!
14. Łodczytali my też kartke, która zawierała pozdrowienia dla
uczestników Spotkań –kartka od Błyskawicy przyszła pocztą z Australii! Ciepłe
myśli wysłali my do Polanny, zapuszczającej korzenie w Hiszpanii.
15. Pojawiły się śtyry propozycje książek, które mozna by
przeczytać i omówić w najbliższym czasie: „Pani Dalloway” Virginii Woolf, „Samotność
bogów” Terakowskiej, „Mechaniczna pomarańcza” Anthony’ego Burgessa i „Złodziejka
książek” Zusaka. Ale za miesiąc pogodomy o „Frankensteinie” Mary Shelley.
Kuchnia haloweenowa (dynia, czosnek itd.) lub science fiction. Widzimy się w piontek
czynostego listopada.
16. Podsumowali my, że Zegadłowicz mioł naprowde poetyckom dusze
i był bardzo wrażliwy, zwłaszcza na pienkno przyrody – no dy jak my znaleźli takie
łopisy, to nie może być inoczej: „Są samym życiem - - myśli borówczeją, uszy
świerszczeją, na wargach niebieski smak gorącego słońca - - zapada świadomość w
mchy, jak w otchłań dziejową globu: szczęście!”.
Do szczynśliwego zobacenia za miesionc!
k.