Protokół po Spotkaniu Pod Pretekstem... "Pożegnania z Afryką" Karen Blixen
Dżambo, Białe Kobiety!
Ostatni piątek był bardzo gorący. A to za sprawą „Pożegnania z Afryką”
Karen Blixen. I trochę dzięki Christianowi Greyowi o Pięćdziesięciu Twarzach.
1.
Uczestniczki spotkania podzieliły się
na dwa obozy: te, którym „Pożegnanie” się podobało i te, którym się nie
podobało. Jednakże różnica zdań w zupełności nie przeszkodziła nam w
prowadzeniu ożywionej dyskusji na temat samej Blixen, Afryki współczesnej i tej
sprzed stu lat, afrykańskich zwierząt, kuchni i muzyki (więcej o tym poniżej). „Pożegnanie”
należy do klasyki literatury pięknej, więc choćby z tego powodu warto było po nie
sięgnąć. Blixen pięknie opisała swoją miłość do Afryki. Jej uważne obserwacje
pomagają zrozumieć inny sposób myślenia Czarnych. No i bez wątpienia była ona
bardzo, bardzo dzielną kobietą.
2.
Jeśli chodzi o drugą z omawianych
tego wieczora lektur, to, co było małym zaskoczeniem, dyskusja odbyła się bez
zbędnych emocji (a przynajmniej bez takich emocji, które pojawiały się zaraz po
przeczytaniu „Greya” przez każdą z nas). Wśród wniosków był i ten, że książka
ta wyzwala w czytających różne emocje i odczucia: dla jednej może to być
książka o miłości, dla innej szokujący opis nieznanych dotąd łóżkowych uciech,
jeszcze inna po lekturze inaczej teraz patrzy na mężczyzn w krawatach. Co
ciekawe, „Grey” zainspirował część uczestniczek do internetowego pogłębienia
tematu, zachęcił do wyjaśnienia niektórych pojęć z zakresu BDSM. Kto przeczyta
dalsze przygody Christiana, Anastazji i świętego Barnaby? Polanna ma drugą
część, będzie mogła pożyczyć w grudniu.
3.
Po kilku godzinach degustacji z
muzyką m.in. Thomasa Mapfuno w tle, większość z nas czuła się objedzona jak
słoń. Ale przecież same pyszności były: północnoafrykańskie kamante (autorka:
Struna), kanapeczki masło orzechowe + dżem pomarańczowy (autorka: Koralina),
zapiekanka dynia + ziemniaki i inne korzenne oraz tarta mleczna (spod mojej
ręki wyszło) –dwie ostatnie pozycje z kuchni południowoafrykańskiej. Były owoce
egzotyczne świeże, suszone i w postaci soku. No i oczywiście wino z RPA, dużo
wina z RPA. Wszystkim wielkie dzięki za przyniesione dary żywnościowe.
4.
Na uwagę zasługuje pies Grudzia,
która dzielnie spełniała rolę afrykańskiego zwierza: łasiła się całą swoją
rudością do uczestniczek spotkania, wchodziła pod wszelkie chętne do głaskania
ręce, w udany sposób udawała małe lwiątko (co ciekawe, to małe lwiątko wlazło
wieczorem do łóżka dużej lwicy-Polannie i tak w objęciu zasypiały razem- cudny
widok) czy cichutko pomrukiwała. Dzięki Grudzi byłyśmy bliżej natury.
Wystarczyło zamknąć oczy i już można było się znaleźć na safari. Choć lekko
tylko przymknięte oczy mogły też sprawić, że Struna w swojej pasiastej
bluzeczce mogła ujść za rączą zeberkę –gdyby pod ręką znalazła się jakaś dubeltówka,
zeberka zostałaby ubita przez przypadek. Ciekawe, jak smakuje zebra z grilla?
Dobra, kanibalistyczne fantazje mnie ponoszą.
5.
W grudniu w dalszym ciągu zostajemy w
gorących klimatach: za sprawą Carlosa Ruiza Zafona udamy się do Hiszpanii.
„Cień wiatru” jest propozycją Karoliny- naszej sympatyczki z Podkowy Leśnej,
która, miejmy nadzieję, pokona polskie mrozy, śniegi i zamiecie i dotrze na
nasze spotkanie 14 grudnia. Jak zwykle o 17:30. Gazela będzie już po
egzaminach, więc i jej obecności bardzo wyczekujemy. Acha, ekspertką w tematyce
iberystycznej będzie Polanna. Gastronomicznie: wino, tapas, migdały, pomarańcze.
6.
Z radością donosimy o powstaniu filii
naszego klubiku książkowego. Otóż en’ca
minne pozazdrościła nam naszych spotkań i w Warszawie zorganizowała podobne.
Gratulujemy, trzymamy kciuki i uważnie będziemy obserwować poczynania tej
firmy-córki. Sprawia nam dużo satysfakcji fakt, że nasze zaangażowanie w
comiesięczne spotkania pod pretekstem książki są tak inspirujące dla innych. Za pośrednictwem Struny czekamy na jakieś
rekomendacje książkowe.
Do zobaczenia za
miesiąc. Miłego czasu w towarzystwie Zafona.
Pa i łaka łaka.